czwartek, 26 listopada 2020

Kwintesencja Podlasia plus

Nasz busik zatrzymał się przy końcu ulicy. Wraz z grupą gości z Ukrainy wysypaliśmy się na trotuar. Był grudniowy wieczór, w ciepłym świetle latarni tańczyły bezgłośnie płatki śniegu. Jego nietknięta żadnym śladem warstwa kładła się cieniutkim dywanikiem od kościoła z wyniosłą wieżą aż po placyk z neorenansowym pałacykiem fabrykanckim. Topniejąc zamarzał w sopelki skrzące się na krawędziach dachów. Światło świątecznych iluminacji odbijało się od lodu i śniegu. Kierowca wyłączył silnik i otoczyła nas cisza. Tym wyraźniej dotarł do mnie sceniczny szept jednego z uczestników: Це Норвегія чи що? (To Norwegia czy co?)
Podbiałostocki Supraśl może wywoływać takie skojarzenia przez wszechobecność drewnianych domów mieszkalnych oraz zimy, mroźniejsze i bardziej śnieżne od tych, które doświadcza centralna Polska. Może się jednak kojarzyć też ze środkową Ukrainą, tzw. hetmańską, na której po oderwaniu tych ziem od Rzeczpospolitej w II połowie XVII wieku rządzili kozaccy hetmani, jeśli za punkt odniesienia wziąć barokowe zabudowania klasztorne Monastyru Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy. Gdy jednak we wnętrzu monasterskiej cerkwi staniemy przed pieczołowicie rekonstruowanymi freskami pełnymi wielkookich i smukłych świętych i męczenników, poczujemy bliskość kultury bałkańskiej, jako że mnich, który jako pierwszy rozpisał w XVI wieku ściany, filary i sklepienie świątyni pochodził z Serbii. Ze względu na położenie na leśnej polanie oraz architekturę niektórych obiektów hotelowych miasteczko przypomina Białowieżę. A gdy zapomnimy o skandynawskich skojarzeniach drewniane domki przy ulicy 3 Maja przypomną nam architekturę osiedli fabrycznych łódzkiego okręgu przemysłowego. Stamtąd bowiem, a konkretnie ze Zgierza, przybyli przemysłowcy niemieccy, aby w przyklasztornej osadzie robić interesy bez konieczności płacenia ceł przy wwozie swoich tekstyliów na obszar Cesarstwa Rosyjskiego. Mnogość konotacji wynika z bogactwa funkcji jakie pełniło miasteczko. U zarania było to uroczysko w puszczy, na które z początkiem XVI wieku mnisi prawosławni przenieśli monastyr z nadto gwarnego Gródka położonego w górnym biegu rzeki Supraśli. Ponad 300 lat później rozpoczęła się dla osady epoka industrializacji, która na okres ponad 30 lat (do czasu wytyczenia linii kolei przez Białystok) zapewniła mu tytuł największego centrum przemysłowego w regionie, nagły wzrost liczby mieszkańców i widoczne do dzisiaj założenie przestrzenne miasteczka. W końcu, z początkiem XX wieku, dostrzeżono zalety letniskowo-kąpieliskowe, będące w szczególnej cenie wśród mieszkańców znacznie już większego Białegostoku. Na rynku pojawiły się domy na wynajem letnikom, powstawały sanatoria i ośrodki kolonijne, a od lat 20-tych XX wieku w okresie letnim rzesze spragnionych kąpieli i świeżego powietrza mieszczuchów były dowożone ze stolicy regionu kursującymi co godzinę autobusami. XXI wiek to okres zaniku funkcji przemysłowej, rozwoju infrastruktury turystycznej, oficjalne nadanie miastu statusu uzdrowiska oraz przyrost liczby mieszkańców wynikający z przenoszenie się na stałe za miasto licznych białostoczan.
Jako białostoczanin z urodzenia bardzo wcześnie zacząłem korzystać z uroków Supraśla. Jedno z najwcześniejszych wspomnień to wycieczka mojej grupy przedszkolnej do supraskiego lasu. Później do Supraśla jeździłem na ryby, nie tyle żeby je łowić – tym zajmował się znacznie sprawniej ojciec kolegi z podwórka – lecz by kontemplować widoki na nadrzecznej polanie zwanej Pólkiem; na narty biegówki, bo śnieg w lesie zalegał dłużej niż w mieście; w końcu rowerem dla czystej przyjemności zaliczenia górskiej premii między Ogrodniczkami a Krasnem. Przenosiny do Warszawy nie zerwały tych kontaktów, jeno że wyjazd wymagał już więcej czasu i zachodu. Nie było dziełem przypadku, że pierwszym turystycznym doświadczeniem mojej starszej córki, gdy miała raptem 10 miesięcy i obowiązywały jeszcze kartki na mięso, był pobyt w domku letniskowym w podsupraskim Zapiecku. Jako że tradycyjnie w czasach zarazy uciekało się z miast i zaszywało w lasach, postanowiliśmy w ostatnich tygodniach spędzić tam kilka wolnych dni. Mieszkaliśmy w pensjonacie w północnej części miasteczka, oddzielonej od reszty zabudowy dolinką z kompleksem stawów rybnych. Jesienią nie ma w nich wody, ale w sezonie wiosenno-letnim dobiega z nich żabie kumkanie, a ponad stawami widać w oddali wieże monasterskiej cerkwi Zwiastowania oraz kościoła poewangelickiego. Podobnie jak w okolicach monastyru rzeka Supraśl obmywa tu podnóże pokaźnego wzgórza, na którym stoi kilkanaście budynków wykorzystywanych głównie w celach letniskowych. Ta część miasteczka zwana jest uzdrowiskową ze względu na usytuowanie w niej szpitala uzdrowiskowego. W miejscowości gdzie budownictwo wielorodzinne jest absolutnym wyjątkiem sprawia przytłaczające wrażenie, nie tyle ze względu na wysokość, co na długość swej fasady. Najważniejsze jednak, że do lasu mieliśmy nie więcej niż 300 metrów, a do rzeki może ze 100. Z ciekawostek: Właścicielka prowadzi pracownię witraży. Nie wiem czy wykonuje prace wielkoformatowe, ale kolekcjonerzy aniołków i witrażowej ornitofauny znajdą tam coś dla siebie.
Spacer po okolicznych lasach Puszczy Knyszyńskiej jest daleki od monotonii. Sosna ciągle jest tu dominującym gatunkiem, ale, zwłaszcza na terenach podmokłych, wypiera ją świerk. A miejsc takich jest wiele, jako że prócz Supraśli i jej głównych dopływów (Czarna, Sokołda, Słoja, Płoska) las poprzecinany jest dolinkami pomniejszych cieków wodnych. Wyliczono, że w Puszczy Knyszyńskiej jest największe zagęszczenie obszarów źródliskowych na Niżu Polskim. Moim ulubionym jest źródełko na wschodnim krańcu Pólka, dużej śródleśnej polany rozciągającej się wzdłuż rzeki Supraśli z widokiem na rozległe łąki pokrywające dno doliny i zalesione wzgórza po jej północnej stronie. W ciepłe dni jest tu tłoczno i gwarno, ale poza sezonem miejsce emanuje spokojem. Źródełko wytacza swe wody spod niewysokiej skarpy, by po około 10 metrach biegu oddać je bezpiecznej toni większej rzeki. Tym razem poznaliśmy też objętą ochroną rezerwatową dolinkę strumienia Woronicza. Ścieżka przyrodnicza biegnie tam przez świerkowe bory przypominające południową tajgę przecinając wielokrotnie strumień po przerzuconych mostkach. Jej część wiedzie też trasą nieużywanej od lat kolejki leśnej. Początek i koniec ścieżki znajduje się na rozległej polanie służącej niegdyś składowaniu ściętych drzew przed wywiezieniem ich wąskotorówką do tartaków w Supraślu czy Czarnej Białostockiej. Na jej skraju powstaje obecnie zagroda pokazowa żubrów, których coraz liczniejsze stado bytuje w puszczańskich ostępach. Choć okolice Białegostoku nie kojarzą nam się z dramatycznymi różnicami wzniesień ani imponującymi wysokościami bezwzględnymi, to jest to teren polodowcowy bogaty w mozaikowo poprzeplatane wzniesienia morenowe, ozy, kemy, zagłębienia wytopiskowe i równiny sandrowe. W samym Supraślu przejazd z zachodniej części miasta do dzielnicy uzdrowiskowej wymaga pokonania dwóch wyraźnych grzbiecików, niewysokich, ale o stromych stokach. Las skrywa pomniejsze formy polodowcowe, a podczas spaceru co rusz natrafia się na mniejsze i większe wzniesienia. Króciutki grzbiecik Łysej Góry między Zapieckiem, a dolinką potoku Jałówka wznosi się prawie 50 metrów ponad dno doliny Supraśli, a zdobywanie jego kolejnych kulminacji szybko doprowadza do zadyszki nawet sprawne fizycznie osoby. Znacznie dłuższe i sięgające wysokości 211 m npm Wzgórza Świętojańskie stanowią wschodnią oprawę doliny prawostronnego dopływu Supraśli rzeczki Płoski. Spacer ich grzbietem z widokami na strome, pocięte głębokimi dolinami zbocza dostarcza bez mała beskidzkich wrażeń, zwłaszcza, że w drzewostanie dominuje na znacznych obszarach grab, przez co krajobrazy są takie … dolnoreglowe. Dodatkowo, na Górze Świętego Jana postawiono drewnianą wieżę widokową skąd podziwiać można pejzaż doliny Płoski przecinającej ciągnące się po horyzont morze lasów.
Imponujący pałac przy końcu ulicy 3 Maja w Supraślu ma wygląd i rozmiary jakich nie powstydziłyby się rezydencje fabrykantów łódzkich. Nie przez przypadek – Adolf Buchholz zbudował go dla swojej małżonki Adeli ze znakomitej rodziny łódzkich przemysłowców Scheiblerów. Rodzina Zachertów, równie ważna dla rozwoju przemysłu w miasteczku, nie musiała budować sobie pałacu. Za swą siedzibę obrali jedno ze skrzydeł kompleksu klasztornego, gdzie początkowo zresztą mieściła się też ich fabryka. Od siedemdziesięciu lat pałac Buchholzów jest siedzibą Liceum Sztuk Plastycznych. Obecność licznej grupy artystycznie ukierunkowanej młodzieży ożywia Supraśl. Prace uczniów i absolwentów są rozrzucone po terenie miasteczka i całej Puszczy Knyszyńskiej. Charakterystyczny witacz przy drodze od strony Białegostoku czy cmentarzyk Powstańców Listopadowych w Kopnej Górze są ich znamienitymi przykładami. Na wieży pałacu Bucholzów, od kiedy pamiętam, ulokowane jest ogromne bocianie gniazdo. Ptaki te średnio przeżywają 8-9 lat, a ledwo 2% ich populacji dożywa 20 roku życia. Tak więc z wieży na pałacu obserwuje miasto, nadrzeczne łąki i okoliczne lasy już szósta generacja bocianów. Tradycja ludowa mówi, że obecność bocianiego gniazda chroni domostwo przed pożarem. Poczucie bezpieczeństwa „od ognia” musi być w Supraślu duże skoro ośrodek szkoleniowy straży pożarnej mieszczący się przez lata w pokaźnym budynku w centrum został zlikwidowany w 2006 roku.
/>
Za głębokiego PRL-u piesze wycieczki po puszczy z metą w Supraślu często kończyły się wizytą w barze Jarzębinka. Był to wówczas chyba jedyny ogólnodostępny lokal w miasteczku. Atmosfera panowała tam mocno proletariacka, ale wieść gminna niosła, że serwowano najlepszą kaszankę w okolicy. Dzisiaj w miasteczku przekąsić można w wielu lokalach. Pomimo obowiązującej sprzedaży tylko na wynos otwartych pozostało tak wiele z nich, że każdego dnia zamawialiśmy posiłek w innym miejscu. Dawna Jarzębinka już nie istnieje, ale odrodziła się pod tą samą nazwą kilka domów dalej. Jako że Podlasie chlubi się potrawami z ziemniaków, a Supraśl corocznie organizuje mistrzostwa świata w ich przyrządzaniu, objadaliśmy się kiszką i babką ziemniaczaną oraz kartaczami z Jarzębinki, Łukaszówki i Spiżarni Smaków. Podobnie jak we Francji, gdzie zupa cebulowa przyrządzana przez różnych kucharzy musi czymś się różnić, tak i tu babka babce nie była równa, ale wszystkie były warte grzechu obżarstwa. Wsparte szeroką paletą pierogów, w tym wegańskich, z białostockiego lokalu o bezpretensjonalnej nazwie Pani Pierożek, tak nam dogodziły, że po raz pierwszy w historii wspólnych wyjazdów nikt nie zgłosił uwag krytycznych do żadnego z zamówionych dań. Puszcza Knyszyńska okazała się rajem smakosza.
Gdy wyjechaliśmy na skraj nadsupraskich łąk słońce chyliło się ku zachodowi. Jego pomarańczowo kula wisiała tuż ponad koronami drzew. Robiło się coraz chłodniej. Na sygnał instruktora ruszyliśmy najpierw kłusem, a potem galopem. Jechałem w ariergardzie naszej grupy i, zwłaszcza na zakrętach, widziałem przed sobą wszystkich jeźdźców. Drogę wśród łąk pokrywała wąska lecz gęsta warstwa mgły. Sięgała końskich brzuchów, skrywając ich nogi. Płynęliśmy wśród morza mgły niczym okręty! Te wspomnienia studenckich obozów jeździeckich w Puszczy Knyszyńskiej odżyły gdy spacerując po Supraślu dotarliśmy na przedpole monastyru do rozległej łąki zajętej przez pastwisko, ujeżdżalnie i stajnie klubu jeździeckiego Victoria. Korzenie aktywności jeździeckiej w miasteczku sięgają lat 90-tych XX wieku. Odwiedzałem wtedy Supraśl służbowo będąc częstym gościem Zarządu Parku Krajobrazowego Puszczy Knyszyńskiej. Tak wówczas jak i dzisiaj mieścił on się w uroczym dworku usytuowanym na skarpie między rzeką Supraśl, a zespołem klasztornym. Dworek zbudował w początku XIX wieku unicki biskup supraski, a później był on używany przez administratora dóbr fabrykanckiej rodziny Zachertów. Prócz podziwiania jego architektury miałem okazje poznać zespół pracujących tam wówczas ludzi. Była to niezwykle ciekawa i energiczna grupa. Prawdziwy rozsadnik pomysłów na rozwój Supraśla i jego okolicy. Jeśli się nie mylę przyczynili się do rozwoju supraskiego jeździectwa. Bez wątpienia natomiast znaleźli się wśród pomysłodawców Uroczyska – corocznego kilkudniowego wydarzenia reklamowanego jako spotkania z naturą i sztuką. Im więcej o tym myślę, tym bardziej jestem przekonany, że o atrakcyjności Supraśla decyduje nie tylko położenie i architektura, ale i ludzie, którzy wcielając w życie swoje pomysły czynią wizytę w tym miejscu tak ciekawą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz