poniedziałek, 23 września 2019

Wolne terytorium Triestu

Zamieszkaliśmy w typowymi włoskim bloku. To było podstawowe ryzyko wakacyjnego wyjazdu do Muggi, miasteczka położonego nad Zatoką Triesteńską, okupującego wąski pasek wybrzeża i stoki wzgórz, których grzbietami biegnie granica ze Słowenią. W Chorwacji zawsze staraliśmy się mieszkać w prywatnych kwaterach, w niedużych, często historycznych budynkach. W Muggi też była taka możliwość, ale porównanie ceny do jakości przemawiało za wybraniem bardziej konwencjonalnego lokum. No to proszę bardzo, trzecie piętro w sześciopiętrowym bloku z lat sześćdziesiątych. Z tej wysokości można by widzieć Adriatyk, pod warunkiem, że okna wychodziłyby na stronę północną. Nasze wychodziły na południową, oferując widok na jeszcze kilka bloków poprzetykanych zabudową jednorodzinną. Zaletą tej ekspozycji były widoczne w tle, tonące w zieleni stoki wzgórz z porozrzucanymi na nich pojedynczymi domami i winnicami. Jak mieszkasz w bloku, masz wielu sąsiadów. Zostaliśmy ostrzeżeni, że to w większości ludzie starsi, którzy lubią spokój, więc bardzo proszę zero imprez, pies niech ograniczy szczekanie i, broń Boże, nie zapomnijcie zamknąć obydwu par drzwi do windy, bo jak zostaną otwarte, to dźwig nie ruszy i starsi mieszkańcy górnych pięter zostaną bez możliwości wyjścia/powrotu do swoich mieszkań.

Z nieimprezowaniem poszło nam najłatwiej; przekonanie Harrego, aby ciszej wyrażał swoją radość z wyjścia na spacer było wyzwaniem, ale wykonalnym; zgodnie z instrukcją zamykaliśmy też uważnie tak jedne, jak i drugie drzwi do windy. Nie potrafię ocenić, czy to nasze wysiłki zostały dostrzeżone i  docenione, czy też poziom sąsiedzkiej życzliwości jest w tej społeczności ogólnie wysoki, ale w czasie pierwszego, krótkiego pobytu doświadczyliśmy ujmujących oznak uwagi i sympatii. Czy to, gdy utknąłem bez klucza przed zatrzaśniętymi drzwiami na klatkę schodową, czy gdy podmuch wiatru porwał z balkonu sztukę suszącej się bielizny, w gotowości pozostawała włoska nonna (babcia), która z posterunku we własnym mieszkaniu śledziła okolicę i starała się zapobiegać wszelkim nieszczęściom. Miała przy tym do przekazania wiele życiowych mądrości, z których, wobec mizernej znajomości mowy włoskiej, mogłem skorzystać tylko w śladowym zakresie. Nie można się dziwić, że po dwóch latach, w nieco rozszerzonym gronie, wybraliśmy to samo miejsce noclegowe.

Budynek w którym zatrzymaliśmy się w Muggii
 Muggia, choć przez zatokę, sąsiaduje z Triestem, była miastem podporządkowanym Wenecji, a nie Habsburgom. Stąd wszechobecność wizerunków Lwa św. Marka na budynkach publicznych. Jako, że sąsiedztwo nie było do końca pokojowe, Lew bywa pokazywany z zamkniętą księgą (Ewangelią) i, jak twierdzą niektóre przewodniki, także z mieczem, choć takiego odzwierciedlenia nie spotkaliśmy. Kompaktowe stare miasto ze wznoszącym się nad nim zamkiem, odbijającym się w wodzie basenu  portowego o rozmiarach wystarczających do zacumowania tylko najmniejszych łodzi. Rynek z renesansowym kościołem i ratuszem oraz restauracyjnymi ogródkami, skrytymi pod baldachimem parasoli. Na wzgórzach w Starej Muggi jest jeszcze najstarszy zabytek - przedromański kościółek Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Jak na włoskie standardy, miasteczko przeciętne i, zdecydowanie, nie turystyczne.

Bo też atrakcyjność Muggi leży w czym innym. W widokach przez zatokę na wdzierającą się na góry zabudowę Triestu. W feerii świateł nad dzielnicą portową tego miasta, oglądanej nocą z tarasu  restauracji należącej do kooperatywy rybackiej. W uliczkach biegnących po wzgórzach, gdzie z jednej strony stoją domy należące do Włoch, a z drugiej do Słowenii. W panoramie odległych o 100 km Alp, widocznych gdy pierwsze jesienne deszcze spłuczą pył unoszący się w powietrzu. Lecz przede wszystkim, Muggia zachwyca atmosferą autentycznego życia, bez spinania się i chęci dogodzenia zagranicznym przybyszom. Oczywiście, oferta atrakcji jest tu bogata, ale skrojona pod potrzeby mieszkańców. Nie spotkamy się tu z propozycją przejażdżki po morzu na ciągniętym za motorówką gumowym bananie, bo miejscowym jest to do szczęścia zupełnie zbędne. Jakaż różnica z, fascynującą pod innymi względami, Chorwacją.

Kościół katedralny w Muggi
Zamek w Muggi
Budynek kooperatywy rybackiej z tarasem restauracyjnym
Widok Zatoki Triesteńskiej z Alpami w tle

Kościółek św. Sebastiana

Stara Muggia - św. Franciszek z bratem wilkiem
 Atrakcją miasta jest też sąsiedztwo Triestu. Można tam dotrzeć autobusem komunikacji miejskiej lub stateczkiem kursującym przez zatokę. Stanowczo polecam tą drugą możliwość. Cena biletu jest ta sama, ale na statku obejmuje też widoki, których nie doświadczymy z okien autobusu. Najpierw płynie się wzdłuż nabrzeży portowo-przemysłowych. Hangary, suwnice, setki kontenerów, zbiorniki paliwa, kominy, a nawet hałdy węgla, znaczą tu krajobraz w mało atrakcyjny sposób. Na pierwszym planie mamy jednak przegląd wszelkiego rodzaju jednostek pływających: od olbrzymich kontenerowców, przez zacumowane na czas remontu masowce, promy pasażerskie oraz rozmaitość jachtów, motorówek i wszelkiej wodnej drobnicy. Wszystko to w obramowaniu gór sięgających na zapleczu miasta wysokości ponad 600 metrów npm. W końcu mijamy cypel z nieczynną latarnią morską La lanterna i przed nami otwiera się widok na promenadę nadmorską, wzdłuż której mamy przegląd imponujących rozmiarami budowli w stylu historyzującym. Do nabrzeża dobijamy mając po prawej dawne hale rybne, mieszczące obecnie Oceanarium, a po lewej - modernistyczny Dworzec Morski.

Port w Trieście
Port w Trieście
Port w Trieście
Widok na promenadę nadbrzeżną w Trieście. Najwyżej położony budynek z lewej strony, to uniwersytet.

Triest - dawne hale rybne
Triest był najważniejszym portem Austro-Węgier. Od 1719 roku cieszył się statusem miasta cesarskiego i wolnego portu. Przez prawie 200 lat, do wybuchu I wojny światowej, przeżywał okres niebywałej prosperity, rosnącego znaczenia i bogactwa. Przyciągał przedsiębiorcze jednostki z całego imperium i krajów ościennych. W jego kosmopolitycznej atmosferze twórczej weny szukali pisarze nie tylko włoscy i słoweńscy, ale i zagraniczni tacy, jak Stendhal, czy Joyce. Po roku 1918 został przyłączony do Włoch. Realizacja 9 punktu planu pokojowego prezydenta USA Woodrowa Wilsona ("Korekta granicy włoskiej, wzdłuż linii narodowościowej") oznaczała dla Triestu wieloletnią zapaść gospodarczą. Strefa oddziaływania portu w pociętej narodowymi granicami Europie zmalała dwustukrotnie, a przeładunki spadły ponad trzykrotnie. Potem miasto i region stały się przedmiotem sporu włosko-jugosławiańskiego, kulminującego zajęciem ich przez wojska marszałka Tito w maju 1945 roku. Do Włoch Triest powrócił  dopiero w 1954 roku. Wraz ze stopniowym zmniejszaniem znaczenia biegnącej 10 km od centrum żelaznej kurtyny, miasto pomału odbudowuje swoją pozycję okna na świat dla krajów byłej Jugosławii i pozbawionych dostępu do morza państw Europy Środkowej. Liczba jego mieszkańców jest jednak niższa, niż przed 100 laty.

Spacerując po mieście ma się ciągle wrażenie przeskalowania. Za duże są place, za szerokie ulice, za wysokie domy. No i architektura jakby przeniesiona z nad Dunaju na adriatyckie wybrzeże. Są tu zabytki w stylu gotyckim (katedra San Giusto), romańskim (bazylika San Silvestro), a nawet pochodzące z okresu rzymskiego (amfiteatr), ale nie one kształtują obraz miasta. Ten tworzą morze, góry, portowe nabrzeża, prostokątna siatka ulic w założonej przez Marię Teresę dzielnicy Borgo Teresiano, bogato zdobione budowle otaczające Plac Jedności Włoch, biegnący od morza ku kościołowi San Antonio kanał, liczący tylko 300 metrów długości, ale nazwany Wielkim (Canale Grande). Byłem trzykrotnie w Trieście, poznałem już większość jego bedekerowych atrakcji, więc teraz kolekcjonuję wizyty w kolejnych kawiarniach oraz zaliczanie następnych punktów widokowych. Triesteńskie kawiarnie, ze względu na liczebność i rozmaitość, są znakiem firmowym miasta. W swoim wystroju i menu łączą wiedeńską solidność i mediolańską elegancję. Ich specyfiką jest też to, że do caffe nero można w nich zamówić tort Sachera, a do drinków dostaniemy w gratisie małą lub większą przekąskę. 


Ratusz w Trieście

Siedziba władz regionalnych w Trieście

Harry przed swoim lokalem na reprezentacyjnym placu miasta

Amfiteatr rzymski

Fasada kamienicy w Borgo Teresiano
Kościoły Santa Maria Maggiore i San Silvestro - barok sąsiadujący ze style romańskim
Canale Grande z kościołem św. Antoniego
Wreszcie, większość z nich posiada bogatą historię. Jak pisał Pier Antonio Quarantotti Gambini "były tam kawiarnie zdecydowanie polityczne (do jednych uczęszczali patrioci i elementy społecznie postępowe, do innych Austriacy i konserwatyści); były kawiarnie prawie zamknięte, zastrzeżone dla oficerów i wysokich funkcjonariuszy austriackich oraz ich rodzin, były takie, w których tłumnie gromadzili się wykonujący wolne zawody i parający się handlem mieszczanie (jak Caffè degli Specchi, gdzie od czasu do czasu bywał także Felice Venezian, przywódca partii liberalno-narodowej); były kawiarnie starych przedsiębiorców (jak Caffè del Tergesteo) oraz inne, którym ton nadawała młodzież i sportowcy; na koniec były tam, i to może liczniejsze niż gdzie indziej (...), ze względu na towarzyskie usposobienie triesteńczyków, kawiarnie literackie". W Caffe Stella Polaris przesiadywał James Joyce, a w nieistniejącej już Cafe Garibaldi międzywojenna elita kulturalna miasta z Italo Svevo i Umberto Sabo na czele. Kawiarnie Stella Polaris, Tomasseo, Antico Torinese, czy San Marco, różnią się od siebie, ale w każdej, gdy już nacieszymy się nastrojowym wystrojem i pysznościami piętrzącymi się za szybą lady barowej, warto rozejrzeć się wokoło, zainteresować czym, oprócz konsumpcji, zajmują się goście i chłonąć atmosferę kawiarnianego życia Triestu.

Jeśli chodzi o widoki, to wielu zwolenników ma Molo Audace, ale osobie, która przypłynęła do miasta statkiem, nie dostarcza ono oryginalnej perspektywy. Aby ją uzyskać trzeba wspiąć się na okoliczne wzgórza. Najbliższe centrum miejsce widokowe, to wzgórze San Giusto z katedrą i zamkiem. Z dzwonnicy katedry i tarasów zamkowych zobaczymy całe centrum i szmat Zatoki Triesteńskiej. Nasze tegoroczne odkrycie, to widok z dziedzińca uniwersytetu. Główny budynek w stylu faszystowskiego monumentalizmu wyciąga boczne skrzydła ku miastu i morzu. Niestety, niższy taras dziedzińca, ku któremu zbiegają imponujące schody, pełni prozaiczną rolę parkingu, psując nieco pierwszy plan fotograficznych ujęć. Najszerszy i najdalszy widok na Triest i zatokę można podziwiać spod piramidy kościoła na Monte Griso. Modernistyczna świątynia, oddana do użytku w latach 60-tych XX wieku jako wotum za ocalenie miasta z pożogi wojennej, ze względu na wielkość i położenie na wzgórzu sama stanowi wyznacznik krajobrazowy okolic Triestu. Ubogo i dosyć przypadkowo wyposażone wnętrze nie przeszkadza w podziwianiu śmiałości konstrukcyjnej budowli. Z tarasu widokowego podziwiać można bajkowy zamek Maksymiliana Habsburga w Miramare, główną plażę miejską w Barcola, lśniącą bielą swych murów latarnię morską Zwycięstwa (Farro della Vittoria), całe centrum i tereny portowe, a za zatoką - Muggię i, na ostatnim planie, wzniesienia chorwackiego wybrzeża Istrii. Nam jednak najbardziej do gustu przypadła Napoleonica, bellissima passeggiata, śmiało wytyczona, trawersem po skalistym i urwistym zboczu, droga z Prosecco do Opiciny. Utwardzona i zabezpieczona w najstromszych miejscach niewysokim murkiem trasa stanowi ulubione miejsce spędzania wolnego czasu przez aktywną część populacji miasta. Spotkamy tam dziesiątki amatorów wspinaczki skałkowej, rowerzystów i rolkarzy. Bez mała równie liczni są tam fotografowie, tak amatorzy, jak i profesjonaliści. Nic dziwnego, gdyż zza każdego zakrętu zobaczymy miasto i zatokę pod nieco innym kątem. A gdy do tego panorama skąpana jest w promieniach zachodzącego słońca, to malownicze ujęcia są niemal gwarantowane.
Niestety, kawiarnia jest zamknięta w poniedziałki. Zdjęcie ze strony www (w budowie)
Ogródek Caffe Rossini
Uniwersytet
Monte Griso
Sanktuarium na Monte Griso

Zamek Miramare widziany z Monte Griso

Widok na miasto z Napoleonica

Zachód słońca na Zatoką Triesteńską
Ze względu na Habsburską przeszłość oraz znaczące kulturowe wpływy mniejszości słoweńskiej Triest i okolice traktowane są przez mieszkańców innych części Italii, jako nie w pełni włoskie. Sami mieszkańcy kultywują swoją odrębność. Place miejskie upiększają m. in. pomniki Elżbiety Bawarskiej, czyli żony Franciszka Józefa, bardziej znanej jako Sissi, czy Maksymiliana Habsburga. Bardziej radykalnie nastrojeni patrioci lokalni nawiązują do siedmioletniej (1947-54) historii Wolnego Terytorium Triestu, samodzielnego tworu państwowego utworzonego, by zapobiec zaanektowaniu miasta przez Jugosławię i jednocześnie zabezpieczyć interesy ekonomiczne skonfliktowanych stron. W centrum miasta można spotkać banery nawołujące zachodnich aliantów do przywrócenia tego statusu. Oczywiście głosiciele tych haseł nie mają żadnego politycznego znaczenia. W dzisiejszych czasach zarówno mieszkańcy, jak i goście miasta, starają się czerpać pełnymi garściami z możliwości i atrakcji, których ono dostarcza. Zresztą chyba nie tylko dziś region ten stanowi dobre miejsce do życia. Najlepiej świadczy o tym słoweńska nazwa Muggi - Milje.

Pomnik Sissi
Manifestacja odrębności

Włoski pomnik przed austro-węgierską szkołą

Plaża Barcola z widokiem na Latarnię Zwycięstwa
Mecz piłki kajakowej na Canale Grande

niedziela, 15 września 2019

W krainie krawatów


Młody, drobny Słowak pobierający opłaty na parkingu w Bratysławie z trudem opanowywał szczękanie zębami. "U was też tak zimno?" wyrzucił z trudem z siebie. Z pewnym poczuciem wyższości podzieliliśmy się z nim informacją, że kiedy rankiem opuszczaliśmy Warszawę termometr pokazywał 2 stopnie poniżej zera. Był początek października 1998 roku. W duecie z Podziomkiem jechaliśmy własnie po raz pierwszy do Chorwacji. Temperatura w miarę jak przemieszczaliśmy się na południe rosła, zwiastując bliskość naszego celu, położonego pod Szybenikiem kompleksu wypoczynkowego Solaris. Dzień był już krótki, a drogi dalekie od doskonałości. Na wybranej trasie przez Węgry jedyną autostradą, z której korzystaliśmy, był zbudowany za nieboszczki Czechosłowacji odcinek Trnava-Bratysława. Zmrok złapał nas za Zagrzebiem, gdzieś w okolicy Karlovaca. Kraj nosił jeszcze ślady niedawnego konfliktu z Serbią (formalnie z Jugosławią). Zdarzały się postrzelane, i opuszczone domy, w przydrożnych barach za towarzystwo często mieliśmy żołnierzy obrony terytorialnej. Jednak najbardziej rzucał się w oczy brak oświetlenia ulic w mijanych miejscowościach. Na większych skrzyżowaniach zdarzały się pojedyncze, działające lampy. Trochę światła padało na jezdnię z okien mijanych domów. W ciemności nie widzieliśmy, czy jest ich tak mało, czy też w tak nielicznych mieszkają ludzie. Prawdziwym szokiem dla przyzwyczajonych do ciemności oczu stał się widok rzęsiście oświetlonego wybrzeża Dalmacji. Solaris składał się wówczas z czterech dosyć wielgachnych bloków, jeszcze niedawno wykorzystywanych do zakwaterowania uchodźców z terenu działań zbrojnych. Jeden się chyba spalił, dwa były silnie zdewastowane i nieużywane, a w ostatnim, po przeprowadzonym remoncie, przyjmowano gości. Pod koniec sezonu nie było ich wielu - na 120 pokojów zajętych było około 15.
Szybenik widok z twierdzy
Zadar widok z nadmorskiej promenady
Szybenik widok na kanał łączący zatokę z otwartym morzem
Wodospady w Parku Narodowym Krka koło Szybenika
Po kilku latach przerwy wróciliśmy na Dalmatyńskie wybrzeże już z córkami i jeździmy tam corocznie, a począwszy od 2015 roku dołączył do nas czworonożny podróżnik Harry (rasy owczarek szkocki). Znajomi już raczej nie pytają dokąd w kolejnym roku wybieramy się na wakacje. Co nas tak kusi w Chorwacji, że odpoczynku nad morzem innym, niż Adriatyk nie bierzemy pod uwagę? Poniższa lista daje najważniejsze, acz na pewno nie wszystkie przyczyny:

- Odpowiadające nam proporcje kwater prywatnych (apartmani) do molochowatych kompleksów serwujących all inclusive, a równocześnie szpecących krajobraz wybrzeża. Porównanie  nadmorskich widoków Bułgarii, Turcji, czy Hiszpanii nie pozostawia co do tego wątpliwości. My po epizodzie noclegów w Solarisie i, podczas kolejnego wyjazdu, w osiedlu domków kempingowych (bungalow) na wyspie Krk, pozostajemy wierni apartmanom. Wybór jest olbrzymi, standard nie schodzi poniżej przyzwoitego, a korzyść z korzystania z własnej kuchni oraz wyboru, czy chcemy mieszkać w centrum historycznego miasteczka, czy wśród zieleni (co przy wyjeździe z psem ma dodatkowe, praktycznego przełożenie), jest nie do przecenienia.
- Korzystna cena, jako że kwatery prywatne są, co do zasady, tańsze niż hotele. Po wejściu Chorwacji do UE tytuły w bulwarowej prasie czeskiej krzyczały "Chorvati nás považují za hloupé". Wybrzeże dalmatyńskie na początku XXI wieku było, także ze względu na przystępność cenową, bardzo popularne wśród turystów z nad Wełtawy i Morawy. Wzrost cen nie był nigdy skokowy, ale faktem jest, że espresso, które 5 lat temu kosztowało 7-8 kun obecnie oferuje się po 10-14, w przypadku obiadu cena wzrosła ze 100 do 175 kun za osobę. Tym niemniej, kwatery prywatne dla 2 osób bez problemu znajdzie się w cenie 350-400 euro za tydzień. A jeśli ktoś chce zjeść w restauracji oszczędzając zawartość portfela, zasada jest prosta - im dalej od morza, tym taniej. Nawet w samej miejscowości nadmorskiej.
- Chorwaci, choć poddani masowemu najazdowi Europejczyków z północy i, ekonomicznie, silnie od tych najeźdźców uzależnieni, ciągle jeszcze nie porzucili tradycyjnych form gościnności. Częstowanie gości rakiją, czy figami z przydomowego ogrodu nie jest wyjątkiem, a zdarzają się też miłe wieczorne pogaduchy. Nawet w stresujących sytuacjach, a tych w kontaktach z gośćmi na pewno nie brakuje, zachowują pogodę ducha. Zauważyliśmy, że gdy powraca się do wcześniej odwiedzonej restauracji czy kawiarni personel szybko zaczyna traktować cię jako znajomego, co przekłada się na lepszą, bo bardziej spersonalizowana obsługę.
- Dogodny dojazd samochodem. Tempo budowy autostrad w Chorwacji budziło w Polsce zazdrość i, rzeczywiście, dzisiaj dotarcie z Zagrzebia nad morze, to kwestia 1,5 do 4 godzin (za wyjątkiem Dubrownika, dokąd autostrada jeszcze nie dotarła). Sezonowe obciążenie tych dróg ruchem powoduje jednak problemy takie, jak zatory przed punktami poboru opłat, czy nerwowe kolejki chętnych do skorzystania z sanitariatów na stacjach benzynowych. Przez kraje tranzytowe też jedzie się sprawnie, chociaż we wszystkich - nawet w Austrii - trafiają się odcinki nieautostradowe (np. przed przejściem granicznym do Czech w Mikulovie). Dla nas jednak najciekawsze jest, że rozbijając trasę na dwa etapy można zwiedzić interesujące miejsca w zarówno w tych krajach, jak i w samej Chorwacji. W ten sposób poznaliśmy Zagrzeb, Varażdyn i Osijek, a w planach mamy ciągle wizytę w Samoborze.
- Dostępność owoców morza serwowanych w postaci kilku prostych, lecz pysznych dań. Przy czym, nasze doświadczenie podpowiada, że często najsmaczniej jest w małych, rodzinnych lokalach, bywa, że o skromnym wyglądzie i ofercie bardziej barowej. Do dziś z rozrzewnieniem wspominam wizyty w lokaliku o nazwie Garbin w Primostenie, gdzie cała rodzina surowo nadzorowana przez ubraną na czarno seniorkę rodu serwowała sprawnie nie więcej, niż 5 dań podawanych na tekturowych tackach przez okno garażu wychodzące wprost na ulicę. Można było je spożyć na stojąco lub przy rozmaitych stolikach ustawionych na mikroskopijnym podwóreczku za domem. Smaku smażonego tam kalmara nie sposób zapomnieć!

Taras restauracyjny w Primośtenie
Najlepsze lody są od "Albańczyka"
Sposób na wykorzystanie starej studni
Vrbośka na wyspie Hvar - kawiarnia czeka na pierwszych klientów
Vrbośka na wyspie Hvar - panorama z nad lampki wina
Kawiarnia i targ w mieście Cres
Frutti di mare
Szybenik - wystawa zachęca do zamówienia świeżo wyciskanych soków
- Kapitalna mieszanka atrakcji przyrodniczych i kulturowych. Więc nie tylko urozmaicona linia brzegowa, ale i góry, na które nawet jeśli nie zdecydujemy się wspiąć z powodu upału, to  możemy je podziwiać pływając w ciepłych wodach Adriatyku. Ich przezroczystość pozwala obserwować niezliczone gatunki ryb i skorupiaków. W strefie styku morza i lądu na skałach żerują kraby, które przy odrobinie cierpliwości można przynęcić nawet kawałkiem bułki (choć pewnie sami zainteresowani bardziej ceniliby kawałek mięsa). Krab musi być odpowiednio duży, bo mniejsze są zbyt płochliwe, a my musimy mieć przynętę zatkniętą na patyku i odpowiednio dużo cierpliwości. Nam w zeszłym roku udało się "zaprzyjaźnić" w ten sposób z osobnikiem zamieszkującym wybrzeże w okolicy Szybenika. Trudno też zapomnieć wrażenie wywołane bliskim spotkaniem z majestatycznymi sępami płowymi zamieszkującymi wyspę Cres.

Zaciekawione rybki zerkają na nas spod łódki
Pora na popołudniową drzemkę
Jaszczurka wygrzewa się na rozgrzanych kamieniach


Żółwie zamieszkujące fontannę w Szybeniku
Łakomy krab z Grebaśticy

Sępy płowe z wyspy Cres

Tęczak (Coris julis

- Wieki wpływów rzymskich, bizantyjskich i weneckich zostawiły po sobie fascynująca mieszankę architektoniczną. I nie chodzi tu wyłącznie o zabytki najwyższej klasy, opisywane we wszystkich przewodnikach, jak pałac Dioklecjana w Splicie, czy amfiteatr w Puli. Na podwórkach i w zaułkach starych miast można natknąć się na rzymskie tumby służące jako donice, a na skraju miejskiego parkingu da się znaleźć pozostałości obiektu skrywającego w sobie starożytne mozaiki. Klimat sprzyja konserwacji starych murów, więc nawet budowle dawno nieużytkowane zachowały się w dobrym stanie, dodając malowniczości i nobliwej patyny miastom i wsiom dalmatyńskiego wybrzeża.

Orebić na półwyspie Peljesać
Stary port w Zadarze
Amfiteatr w Puli

Świątynia  rzymska w Puli

Stari Grad na Hvarze - pałac Petara Hektorovicia 

Salon fryzjerski w starożytnych murach

Vrbośka na wyspie Hvar - kanał biegnący przez wieś
Tegoroczny wyjazd różnił się nieco od wcześniejszych. Po raz pierwszy od lat podróżowaliśmy we dwójkę, nie licząc psa. Po drodze zatrzymaliśmy się w Osijeku. Stolica Slawonii, najmniej turystycznej części Chorwacji, zaznała w historii przynależności do imperium otomańskiego, przez co jej architektoniczne oblicze zdominowane jest przez styl barokowy i późniejsze. Jako, że na przełomie XIX i XX wieku miasto przeżyło okres prosperity, jest bogate w przykłady secesji. Jest też, jak na swoja liczbę mieszkańców (ok. 100 tysięcy) rozległe. Górne i Dolne Miasto rozdziela zbudowana przez Habsburgów Twierdza, będąca w istocie Starym Miastem. Ta dzielnica, przez lata nieco zapomniana, obecnie podlega intensywnej rewitalizacji i ma szanse stać się prawdziwą perełką Osijeka. Jak na dalmatyńskie standardy miasto jest bardzo zielone. Przedpole Twierdzy wraz z utratą jej funkcji obronnych w drugiej połowie XIX wieku, zostało zamienione na parkowy pierścień. Zabudowa miasta nigdy nie przekroczyła brzegów Drawy, przez co sąsiaduje ono z dobrze zachowanymi zbiorowiskami zieleni nadrzecznej, chronionej w ramach programu NATURA 2000, skąd do miasta zalatują, na przykład, fraternizujące się z ludźmi kruki. Osijek jako jedyne, obok Zagrzebia, z miast Chorwacji posiada sieć tramwajową. Pojazdy nie są najnowsze, ale sunące ulicami kolorowe wagony nadają im wielkomiejskiego sznytu.
Plac św. Trójcy w Twierdzy
Twierdza od strony Drawy
Tramwaj na placu Ante Starćevića
Zabudowa placu Ante Starćevića
Tramwaj na placu Ante Starćevića
Stara zabudowa w Aleji Europejskiej

Tramwaj na placu Ante Starćevića
Park nad Drawą
Kruk na nabrzeżu Drawy
Nad Adriatykiem naszym celem była wyspa Mljet, a właściwie jej północno-zachodni kraniec objęty ochroną, jako Park Narodowy. Zatrzymaliśmy się w maleńkiej (zaledwie 8 domów) osadzie Soline, reklamującej się jako tradycyjna wioska rybacka. Rzeczywiście, kilku mieszkańców trudniło się tym fachem dostarczając produktów na stoły trzech (!!!) miejscowych restauracji (konoby). Mnie jednak  o wiejskości Soline przekonał fakt, iż hodowano tam drób i nad ranem dawało się słyszeć pianie koguta. Miejscowość położona jest nad Kanałem Solinskim łączącym otwarte morze z głęboko wciętymi w wyspę zatokami, traktowanych tu, jak jeziora. Wystarczy spojrzeć na mapę, by zrozumieć czemu nazwano je Wielkim i Małym. Łączące je wąskie przesmyki, dzięki pływom morskim, charakteryzują się bystrym, zmieniającym co 6 godzin kierunek, prądem. Bardzo silny nurt stanowi atrakcję dla kąpiących się rozentuzjazmowanych turystów i poważną przeszkodę dla łodzi wiosłowych. My, także ze względu na zagęszczenie ludzi w wodzie, zmuszeni byliśmy dokonać 30 metrowej przenoski naszej kanadyjki między Jeziorami Małym i Wielkim. Na Jeziorze Wielkim znajduje się wyspa, a na niej średniowieczne opactwo benedyktynów, którego mury skrywają obecnie hotel i restaurację reklamującą się jako najlepsza na całym Mljecie. Co do jakości potraw nie mogę się wypowiedzieć, ale na pewno jest to restauracja najdroższa. Park Narodowy narzuca ograniczenia w ruchu turystycznym. Po kanale i jeziorach nie mogą pływać jachty i łodzie motorowe za wyjątkiem tych należących do mieszkańców i parku. Po wykupieniu biletu wstępu do parku otrzymuje się bezpłatną przepustkę dla samochodu, ale poruszać się nim można tylko po trasie do i z miejsca zamieszkania, a nie pomiędzy poszczególnymi punktami/atrakcjami w parku. W Soline nie ma sklepów (raz w tygodniu dowożone jest tylko pieczywo), ani bankomatu. Aby z nich skorzystać należy wybrać, albo 6 km trasę rowerową, albo 4 km trasę pieszą po znakowanej ścieżce przez lasy porastające niewysokie wzgórza. Rower jest tu zresztą bardzo popularnym środkiem transportu, można go wynająć przy każdym pensjonacie, podobnie jak kajaki i kanadyjki. Bardzo wielu turystów decyduje się na pieszą penetrację parku, a część z nich nawet nosi dobytek w plecakach. Park dba o infrastrukturę informacyjną i małą architekturę. Ławki, kosze na śmieci i tablice są wizualnie ujednolicone, przez co park jest ostoją porządku przestrzennego na niespotykaną w Chorwacji skalę.

Mieszkaliśmy w domu nad konobą Pikala
Kanał Solinski
Wielki Most nad cieśniną łącząca kanał Solinski i Jezioro Wielkie



Opactwo pobenedtyńskie na wyspie Jeziora Wielkiego

Widok na Jezioro Wielkie

Mljet słynie z Jaskini Odyseusza, ale podobnych tworów przyrody jest tu więcej

Łódź motorowa jest w stanie pokonać prąd w cieśninie prowadzącej na Jezioro Wielkie

Mały Most  nad cieśniną łączącą jeziora Wielkie i Małe

Śródziemnomorska roślinność na brzegach Jeziora Wielkiego
Chorwacja jest przyjazna czworonogom w podróży. Nie dziwota to w kraju przedstawiającym się, jako kolebka tak popularnej psiej rasy, jak dalmatyńczyk. Wejść z nimi można do każdej restauracji i kawiarni. Na zorganizowanych kąpieliskach raczej nie pozwala im się kąpać razem z ludźmi, ale coraz częstsze są oficjalne plaże dla psów i ich właścicieli (plaža za pse). Zauważyliśmy, że czasami na tym samym odcinku wybrzeża spotykają się psiarze i naturyści. Nic dziwnego, i jedni i drudzy szukają nieco odosobnienia, o co, przy długości wybrzeża Chorwacji jest ciągle nietrudno. Jako, że Harry lubi być w centrum uwagi, a wielojęzyczna brać turystyczna nie szczędzi mu komplemencików, także i dla niego pobyt nad Adriatykiem to okres nadzwyczaj przyjemny.
Ludzie się opalają, ale Harry woli pozostawać w cieniu

No kocham ten kraj, po prostu!

Harry nie lubi pływać, ale czuje się w obowiązku pilnować kąpiących członków stada

Harry lubi pozować do fotografii, to prawdziwy psi model!

Harry powraca z wycieczki kanadyjką po jeziorach, w tle widok na Soline
Oprócz dalmatyńczyków Chorwacja chlubi się i wykorzystuje promocyjnie fakt, że to właśnie stąd rozpoczął swoją karierę krawat, jako niezbędna część garderoby eleganckiego mężczyzny. Podobno najemni żołnierze chorwaccy przenieśli do Francji modę wiązania pod szyją specjalnych krajek, a stamtąd, już pod nazwą kojarząca się z pochodzeniem żołnierzy, rozpoczął on tryumfalny pochód przez świat. Na wybrzeżu rzadko natkniemy się na mężczyznę w krawacie, podobnie jak dalmatyńczyk nie jest tu popularną rasą psa. Powiedzmy sobie jednak szczerze, konferencje i wystawy psów rasowych to codzienność krajów, z których przybywamy do Chorwacji, a nad  Adriatykiem szukamy innych widoków.