Obraz ten stał się dla mnie swoistym symbolem przemijania zarówno na poziomie osobniczym jak i struktury jaką jest miasto. Białystok prześmiewczo bywał zwanym wojewódzką wsią ze względu na obfitość drewnianej zabudowy. W czasach XIX-wiecznej szybkiej industrializacji szukający pracy mieszkańcy wsi przywozili tu rozebrane na części swoje domy by, po ich złożeniu na wydzierżawionej działce, kontynuować życie jak na wsi. Z kolei inteligencja korzystając z obfitości tego budulca mogła budować ułudę kontynuacji życia w wiejskim dworku (na Podlasiu dwory murowane były zawsze rzadkością). A i kamienicznicy nie gardzili drewnem stawiając czynszówki z tego budulca.
Za każdym razem gdy odwiedzam Białystok staram się wpaść na Bojary. Dzielnica ta położona niespełna kilometr od wizytówki miasta - mieszczącego Uniwersytet Medyczny pałacu Branickich - jest kwintesencją drewnianego, lub jak kto woli, wiejskiego miasta.
Spacerując wąskimi, bywa, że wyłożonymi koci łbami, uliczkami
zastanawiam się czy opisana wyżej scena mogła się zdarzyć w domu przy którejś z nich. Mój problem bowiem polega na tym, że nie potrafię zlokalizować tego miejsca na współczesnej mapie miasta. Na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX w. Polska szykowała się do gierkowskiego skoku, który prócz industrializacji za zachodnie kredyty polegał też na przyśpieszeniu budownictwa mieszkaniowego. Białystok nie był wyjątkiem, powstała fabryka domów, prefabrykaty z której zasiliły place budów w wielu dzielnicach. Zabudowa weszła na tereny niezabudowane, ale też z wielką bezwzględnością wdarła się na teren tradycyjnej zabudowy jedno- lub kilkorodzinnej. Budowaliśmy wszak drugą Polską, do której nie pasowały nawet najbardziej malownicze lecz zdekapitalizowane domki z ogródkami.
W bezpośrednim sąsiedztwie Bojar powstało osiedle Piasta (od nazwy przebiegającej w pobliżu ulicy). Pod jego budowę rozebrano kilkanaście domów przy ulicy Warszawskiej, znoszono lub zmieniano przebieg całych ulic. Okopowa i Grzybowa zniknęły z całą zabudową, Skorupska, którą niegdyś biegła granica między Koroną a Wielkim Księstwem Litewskim straciła początkową część oraz zabudowę po stronie parzystej. Tworzony wiekami układ urbanistyczny uległ całkowitemu zatarciu, a z nim i styl życia społeczności, której reprezentantką była babcia mego szkolnego kolegi.
Brutalność tych zmian wywołała protesty mieszkańców tradycyjnych domów. Władze trochę odpuściły politykę masowych wyburzeń. W 1988 roku na na IX Ogólnopolskim Sympozjum Architektury Regionalnej uchwalono Kartę Bojarską wzywającą na przykładzie tej dzielnicy do "ratowania miejskich zespołów architektury regionalnej dotychczas pozostających poza praktyką działań konserwatorskich oraz przeciwdziałanie procesom destabilizacyjnym w społecznościach lokalnych".
Po upadku komunizmu arogancję planistów zastąpiła arogancja deweloperów. Nowa zabudowa, tak apartamentowce, jak i przeskalowane jednorodzinne rezydencje wgryzały się w starą zabudowę. Opuszczone drewniaki padały ofiarą podpaleń. Władze miasta przyjęły tymczasem ambiwalentną postawę. Z jednej strony chwaliły się posiadaniem w mieście enklawy tradycyjnej zabudowy, z drugiej robiły niewiele, aby ją chronić. W 2007 roku przyjęto wreszcie miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, wykluczający zabudowę wielorodzinną oraz narzucający nowym budynkom styl opisany w załączonych wzornikach. Był to krok niezbędny, ale nie decydujący. Dzielnica zaczęła odżywać dopiero z rozpoczęciem remontów zdewastowanych domów pozostający we władaniu miasta oraz wraz z wysypem inicjatyw rewitalizacji kulturalnej podejmowanych tak przez instytucje miejskie jak i organizacje społeczne.
Ostatnia przechadzka po bojarskich uliczkach słonecznym, kwietniowym rankiem po raz pierwszy od dawna nie napawała melancholią. Proporcje domów zadbanych do opuszczonych zmieniły się na korzyść tych pierwszych. Szyldy i reklamy na niektórych z nich dowodzą, że nie służą one tylko jako miejsce noclegu. Może jest jednak przyszłość przed Bojarami.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz