piątek, 31 lipca 2020

Wyspa Najświętszej Marii Panny


Ciekawe ilu mieszkańców zachodniopomorskiego Wałcza portafiłoby, bez pomocy Google maps, zlokalizować na mapie Kwidzyn. Na pewne jeszcze mniejsza liczba mieszkańców tego grodu potrafiłaby odpowiedzieć na pytanie co łączy obydwa miasta. Zważywszy na położenie w różnych częściach Polski odpowiedź, rzeczywiście, może nie być prosta. Jeśli jednak pójść za tropem niegdysiejszej przynależności państwowej znajdziemy się na ścieżce wiodącej ku satysfakcjonującej odpowiedzi. I Wałcz i Kwidzyn należały od 1772 roku do jednego państwa: Królestwa Prus, Cesarstwa Niemieckiego i w końcu III Rzeszy. Co więcej należały też przez ponad 100 lat do jednej jednostki administracyjnej - rejencji (odpowiednik obecnego województwa), a stolicą tejże było miasto Kwidzyn. Załatwienie spraw formalnych w stolicy rejencji, zważywszy na ponad 200 km dystans dzielący te miasta, musiało być dla ówczesnych wałczan prawdziwym wyzwaniem. Na mniej lub bardziej dogodne połączenie kolejowe mogli liczyć dopiero od lat 80-tych XIX wieku.

W Niemczech lokowanie funkcji administracyjnych, naukowych i kulturowych w mniejszych miastach ma długą tradycję. Kraj pozostając przez wieki podzielony na udzielne księstwa i wolne miasta ustanawiał w ich stolicach urzedy nowoczesnego państwa mimo, że inne ośrodki miejskie w epoce industrializacji, pary i elektryczności osiągały znacznie większe rozmiary. Nawet we współczesnej RFN na 13 landów, które nie sa miastami, w 5 stolice nie są ulokowane w największych miastach. Tak więc  Kwidzyn od roku 1815 był stolicą rejencji. Daleki Wałcz był porównywalnej wielkości, ale znacząco większe Toruń i Grudziądz też musiały się pogodzić ze swoją podległością wobec miasta nad Liwą. Jeszcze większą role odgrywał Kwidzyn w niemieckim systemie wymiaru sprawiedliwości. Funkcjonował tam mianowicie Wyższy Sąd Krajowy (Oberlandesgericht), czyli odpowiednik dzisiejszych sądów apelacyjnych. Nawet składający apelację od wyroku sądu krajowego w Gdańsku musieli pofatygować się przed oblicze kwidzyńskiej Temidy. Po zmianach granic w wyniku I Wojny Światowej tak Wałcz jak i Gdańsk uniezależniły się od Kwidzyna, ale z podległością musiało się pogodzić kolejne większe miasto, a mianowicie Elbląg. 





Taki stan rzeczy skutkował nadreprezentacją w mieście urzędników i osób z wyższym wykształceniem. Zasilali oni znacząca liczbę instytucji funkcjonujących w budynkach o budzącej respekt oficjalnej architekturze. Jako, że klasa ta miała swoje specyficzne potrzeby w mieście funkcjonował teatr i liczne szkoły kształcące kolejne pokolenia urzędników. Prusy były państwem urzędniczo-wojskowym więc jednymi z najbardziej wyrazistych budynków w mieście były koszary stacjonujących tu jednostek wojskowych. Interesanci urzędów, przybywający do Kwidzyna z odleglych miejscowości musieli się gdzie posilić i odpocząć. Stąd w mieście było wiele restauracji, kawiarni i hoteli. Kiedy w 1982 roku, czyli 37 lat po utracie jego dawnej pozycji, po raz pierwszy odwiedziłem to miasto już w kilka godzin po opuszczeniu pociągu odniosłem wrażenie swoistego przeskalowania. Choć liczba mieszkańców znacząco przekroczyła już przedwojenną to ulice i stojące przy nich budynki ciągle zdawały się być zbyt duże jak na ich potrzeby.

Zanim stał się ważnym ośrodkiem administracji państwowej Kwidzyn był, od roku 1243, centrum utworzonej przez Krzyżaków diecezji pomezańskiej. Stąd jego najważniejszym zabytkiem jest gotycka katedra. Sama w sobie pokaźnych rozmiarów (długa na 86 metrów, z wieżą wysokości 59 metrów) złączona z równie okazałym zamkiem kapituły pomezańskiej przytlacza rozmiarami swoje sąsiedztwo. Jako, że wznosi się na krawędzi doliny Wisły, w głąb której wysuwa długi na 55 metrów zadaszony korytarz wiodący do wieży latrynnej (gdaniska), szczególnie imponująco wygląda od strony zachodniej. Do czasu zbudowania, przed 40 laty, kompleksu zakładów celulozowo-papierniczych nie miała konkurencji jako widoczna z daleka dominanta krajobrazowa. Do północnej ściany katedry dobudowana jest kaplica grobowa starosty kwidzyńskiego i prabuckiego Ottona Friedricha von der Groben. Witalność pruskiego arystokraty przejawiała sie nie tylko w liczbie trzech żon, osiemnaściorga dzieci i nieokreślonej ilości kochanek, ale też w nieodpartej żądzy przygód. W służbie Hiszpanii i Wenecji walczył z Turkami, pod flagą Wielkiego Elektora Fryderyka Wilhelma zakładał brandenburskie kolonie na wybrzeżu Zatoki Gwinejskiej, pod koniec życia w służbie króla Polski Auguta II Mocnego dosłużył się rangi generała-pułkownika. Jurność von Grobena znalazła odbicie w zewnętrznym wystroju rzeźbiarskim kaplicy. Na krawędzi dachu oddano go w godnej Dekamerona pozycji miłosnej podczas gdy po bokach dwie żeńskie postacie (żony?) wznoszą modły za jego grzeszną duszę. Z drugiej, północnej strony katedry, nad przedsionkiem można zobaczyć czternastowieczną mozaikę z wizerunkiem męczeństwa św. Jana oraz adorującego go biskupa wykonaną przez artystów ze szkoły weneckiej, przypuszczalnie tych samych, którzy pracowali nad olbrzymią figurą Najświętszej Marii Panny na wschodniej fasadzie zamku malborskiego.




ahoj przygodo


We wnętrzu katedry prócz ciekawych  nagrobków, ołtarzy czy jaskrawo kolorowych osiemnastowiecznych konfesjonałów najciekawsze są pochodzące z końca XIV wieku malowidła ścienne. Biegną one, trzymetrowej wysokości pasem, przez całą długość obydwu naw bocznych kościoła. Stanowią wizualizację Złotej Legeny Jakuba de Voragine oraz wizji świętej Brygidy Szwedzkiej. Osobiście najbardziej mnie ucieszyło, że mój patron św. Krzysztof znalazł się na dwóch scenach, ale pewnie więcej zaciekawienia wywołuje wizerunek brodatej kobiety - św. Wilgefortis, zwanej na tych terenach Kummernis. Malowidła zostały zamalowane wraz z nastaniem refomacji, a rekonstrukcja w latach 60-tych XIX wieku pozbawiła je nieco  dawnej wyrazistości, ale wizerunek odzianego w długie szaty brodacza na krzyżu dekonspirują zrzucony z jednej stopy bucik oraz figura skrzypka u podnóża krzyża, bedące atrybutami własnie tej świętej. Drzwi do kaplicy von Grobena obite są blachą, na której w połowie XIX wieku wytłoczono sceny zwycięskich bitew przeciw Turkom oraz hołdu oddanego podróżnikowi przez tubylczą ludność wybrzeża Zatoki Gwinejskiej. Całość uzupełnia już niebudząca kontrowersji inskrypcja "Disce  vivere ut scias mori" czyli "Ucz się żyć, abyś rozumiał umierania". Niestety poza te drzwi nie udało nam się zajrzeć, przez co wspaniały barokowy nagrobek starosty i generała-pułkownika znamy tylko z opisów i fotografii. Za to, odpłatnie i z przewodnikiem obejrzeliśmy część zaołtarzową katedry, gdzie znajduje się cela, w której skończyłą swój świętobliwy żywot błogosławiona Dorota z Mątowów oraz krypta Wilekich Mistrzów Zakonu Najświętszej Marii Panny. Poszukując doczesnych szczątków błogosławionej w podziemiach katedry natrafiono na szkielety trzech mężczyzn pochowanych w bogatych szatach. Spoczywających tu krzyżackich Wielkich  Mistrzów łaczy pewna niedoskonałość ich losów. Werner von Orseln został zasztyletowany w 1330 roku przez niezadowolonego z jego decyzji współbrata, Ludolf Koenig von Wattzau został odsunięty od władzy w rezultacie choroby psychicznej, a Henryk von Plauen, choć obronił Malbork przed wojskami Jagiełly w 1410 roku, uchodził za osobnika wyawansowanego przypadkiem z niskiego stanowiska komtura w Świeciu i w dodatku osobę trudnego charakteru. Przez szklaną taflę odwiedzający mogą obejrzeć brodate manekiny w kolorowych szatach. Wszystko to nieco kontrowersyjne wizulanie, ale ubarwione ciekawą narracją przewodnika na pewno podoba się licznym krajowym i zagranicznym turystom. 











Z katedrą sąsiaduje kwidzyński rynek choć przez długie 65 lat po wojnie trudno się było domyślić tego faktu. To znaczy, przez pierwsze 2,5 miesiąca od zajęcia miasta przez Armię Czerwoną był  to prawdziwy rynek i serce miasta z ratuszem z czerwonej cegły, którego wieża starałą sie konkurować wysokością z wieżami katedry i zamku. Pierwsi polscy osadnicy zapamietali następujący obraz dzielnicy staromiejskiej: "Miasto było zadbane, wszędzie kaskady wiosennej zieleni. Pamiętam, że naprzeciwko katedry była piękna apteka. Na ulicy Braterstwa Narodów, do samej katedry stały domy, pięknie oszklone sklepy. W części z nich znajdowały się takie grube, wypukłe szyby. I zaraz potem wszystko to zostało spalone". W dziesiątą rocznicę zdobycia miasta przez Armię Czerwoną przewodniczący Mieskiej Rady Narodowej opisał okres tuż powojenny w następujący sposób: "Najpierw Kwidzyn stał  się szpitalem, bo był pięknym miastem i pustym, ale złośliwość nielicznej grupy pozostałych  Niemców i bezmyślność maruderów wojennych powoduje, że cała śródmiejska, bogata dzielnica handlowa wraz z zabytkowym ratuszem staje się łupem płomieni". Ci maruderzy to rekonwalescenci wielkiego frontowego szpitala w jaki Armia Czerwona zamieniła miasto. Złośliwi Niemcy to garstka staruszków i kobiet z dziećmu zbyt małymi by ryzykować zimową ucieczkę przed frontem. Grupa druga stanowiła raczej ofiarę grupy pierwszej i na pewno nie bawiły się one razem zapałkami. Wojskowe władze sowieckie nie pomagały w gaszeniu ognia, ale broniły przed nimi okolice zajmowanych przez siebie obiektów. W ten sposób większość gmachów publicznych, zajętych na szpitale, ocałała z pożogi.

W każdym razie ruiny zostały rozebrane, cegła z odzysku zostałą wysłana do odbudowującej się Warszawy, a gruz nie nadający się do odzysku jeszcze 10 lat po wojnie zawalał chodniki, place i ulice. Kaprysowi wojewódzkiego konserwatora zabytków, który w podstawie ratuszowej wieży dopatrzył się reliktów starszej budowli, zawdzięczał Kwidzyn, że prócz jednej zachowanej kamienicy pustkę po południowej stronie katedry przez długie lata urozmaicał jeno dwukondygnacyjny ceglany obelisk. Na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX wieku po poludniowej i wschodniej stronie rynku powstało osiedle mieszkaniowe Stare Miasto. Stanowiło ono architektoniczne zaprzeczenie koncepcji tradycyjnego, a zwłaszcza średniowiecznego, miasta. Podobne osiedla wyrastały w wielu małych i średnich miastach tzw. Ziem Odzyskanych np. w Malborku. Szczęśliwie zaprojektowano je jeszcze za pierwszego sekretarza PZPR Gomułki, bo za jego następcy Gierka miasto mogło liczyć już tylko na większe, pięciokondygnacyjne bloki z prefabrykatów. Dopiero w drugiej dekadzie XXI wieku Towarzystwo Budownictwa Społecznego zabudowało dwie pozotałe pierzeje rynku kamienicami naśladującymi zewnętrznie te sprzed ponad 70 lat. Kwidzyn ma więc znowu rynek, niestety jego miastotwórcze funkcje zostały zapomniane, a centrum z miejskimi usługami i pokusami przeniosło się na dalsze ulice. Z czasem pewno pojawią się pomysły jak przywrócić życie temu miejscu, ale póki co jest tu raczej sennie, nawet w środku dnia.







Kwidzyn kultywuje pamięć plebiscytu z 1920 roku oraz działalności mniejszości polskiej w Prusach Wschodnich. Tymczasem ostoją polskości był raczej sąsiedni powiat sztumski gdzie na listę polską padło bez mała 20% głosów - najwięcej na całym obszarze plebiscytowym. Natomiast Kwidzyn jako stolica regionu był siedzibą licznych organizacji polskich oraz centrum agitacji propolskiej chociaż ludność polska stanowiła tylko nieco ponad 2% przedwojennej liczby mieszkańców. Tu  urzędowała też komisja międzysojusznicza ds. rządu i administracji pod przewodnictwem Włocha - gen. Pavio. Po ewakuacji wojsk niemieckich do Kwidzyna przybył batalion wojsk włoskich. Obecność zagranicznych komisarzy oraz wojska nie spełniła oczekiwań Polaków oraz nie uzasadniła obaw Niemców. W okresie kampanii przedplebiscytowej odwiedziło miasto pewnie więcej cudzoziemców, w tym Polaków, niż przez całe poprzednie stulecie. Nie zmieniło to faktu, że w powiecie kwidzyńskim za przynależnością do Niemiec opowiedziało sie ponad 92% głosujących. W okresie plebiscytowym w mieście powstał, a następnie aż do 1939 roku kontynuował działalność konsulat Polski. Jednak siedziba władz okręgu Związku Polaków w Niemczech znajdowała się, ze względów demograficznych, w Sztumie. Kwidzyn natomiast posiadał jedno z dwóch w Niemczech polskich gimanzjow. Chociaż działało ono tylko przez dwa lata szkolne zostawiło po sobie wspomnienie swoistych polskich Aten. Nawiasem mówiąc jego lokalizacja we wschodniej części miasta "za torami" w momencie jej przyznania uważana była za szykanę, ale wkrótce okazalo się, że ta dzielnica rozwijała się najszybciej aż do wybuchu wojny. Budynek szkoły zachował się, nadal pełni swa pierwotną funkcje i wyróżnia się elegancką, modernistyczna architekturą. Symbolem Zwiążku Polaków w Niemczech był znak graficzny zwany Rodłem. W dzisiejszym Kwidzynie nazwę tą nosi jedno z rond, spółdzielnia usługowo-produkcyjna, a także klub piłkarski. 



A gdzie znajduje się tytułowa Wyspa Najświętszej Marii Panny? Nigdzie, a jednocześnie wszędzie. Krzyżacki założyciel miasta Herman von Balk nazwał je w 1233 roku Insula Sancte Mariae, co na niemiecki zostało przełożone jako Marienwerder. Werder we współczesnej niemczyźnie to wyspa rzeczna powstała z naniesionych prądem piasków. Żuławy Wiślane w czasach niemieckich nosiły zbiorczą nazwę Werder. Rzekomo  pierwotna lokacja miała miejsce na oddalonej 5 km na północ od współczesnego Kwidzyna Żuławie Kwidzyńskiej, a na obecne miejsce miasto przeniosło się później. Tyle, że śladów materialnych po tej osadzie nie znaleziono. Wszystkie zlokalizowane przedkrzyżackie grodziska budowano na wysokim wschodnim brzegu doliny Wisły. Kto zresztą chciałby budować na terenie zalewowym tworzyłby prawdziwe "zamki na piasku". Natomiast gród ulokowany na wysokim brzegu, pociętym dodatkowo zbiegającymi w dolinę strumieniami, był naturalnie zabezpieczony przed atakami wroga, a mieszkańcy mogli w nim czuć się bezpiecznie, niczym na wyspie. Może zresztą w nazwie chodziło nie tyle o wyspowe ukształtowanie terenu, lecz o fakt pozostawania symboliczną wyspą chrześcijańską na morzu pruskiego pogaństwa? Polska nazwa wywodzona jest od nazwy pruskiego grodu Quedino, którego lokalizacja też nie jest jasna: czasem szuka się go w okolicy obecnej ulicy Starozamkowej, gdzie wznosiła się najstarsza siedziba biskupa pomezańskiego, a czasem jednak na wiślanej wyspie przy założeniu, że rzeka niegdyś płynęła bliżej miasta niż obecnie. Nawiasem mówiąc, współczesny Kwidzyn ulokowany jest na swoistym półwyspie, w wielkim kolanie rzeki Liwy. Płynie ona ku południowi stanowiąc wschodnią granicę miasta po czym skręca ku północy tocząc swe wody równolegle do Wisły i na tym odcinku jej bieg wyznacza zachodnią granicę Kwidzyna. Oparcie, na tak długim odcinku, granic miasta o barierę naturalną jaką jest rzeka jest w Polsce absolutną rzadkością.



Ciekawe, że miasto o tak bogatej historii, wybitnych zabytkach i, w porównaniu z innymi miastami wschodniopruskimi, umiarkowanie zniszczone w rezultacie II Wojny Światowej nie jest w jakiś szczególny sposób rozpoznawalne turystycznie. Przyczyną nie może być brak infrastruktury turystycznej: znaleźliśmy przyjemne miejsca zarówno na kawę i lody jak i elegancki obiad, a przy punkcie sprzedaży biletów do  katedry jest przyzwoicie wyposażona księgarnia turystyczna i sklep z pamiatkami. Miasto jest też znakomitym punktem wypadowym w okolicę bogatą w atrakcje. Nam udało sie odwiedzić Prabuty, które chociaż mają na rynku fontannę Rolanda zdobiącą niegdyś otoczenie jednej z krajoznawczych ikon Berlina - kościoła Pamięci Cesarza Wilhelma i cieszą sie pięknym położeniem nad jeziorem, to jednak z punktu widzenia turysty są miastem martwym, gdyż ich najcenniejsze zabytki konkatedra i kaplica polska są zamknięte na klucz. Ciekawa była też wycieczka do pozostałości mostu kolejowego wiodącego przez Wisłę do Opalenia czy portu rzecznego w Korzeniewie z XIX wiecznym wodometerem zamienionym na kaplicę. Największe wrażenie zrobił na nas jednak XVI wieczny dwór obronny mieszczący obecnie pensjonat i restaurację w Podzamczu. Obiekt jest obronny nie tylko ze wzgledu na architekturę, ale i położenie na samej krawędzi doliny Wisły. W pokojowych czasach oznacza to piękne widoki na nizinę między Liwą a Wisłą, wzgórza z drugiej strony rzeki oraz położony nad nią gniewski zamek. Moje osobiste wytłumaczenie niskiej rozpoznawalności Kwidzyna jest takie, że turystyka nie jest najważniejszym źródłem dochodów miasta. Wielkie zakłady celulozowo-papiernicze oraz kilka innych prężnych przedsiębiorstw dostarczają mieszkańcom pracy, a miastu podatków. Władze lokalne nie muszą się więc nadmiernie koncentrować na promocji i rozwoju sektora turystycznego. A mieszkańcy, może po prostu, patrząc na najazd turystów na sąsiedni Malbork życzą sobie więcej spokoju. 














Czyli Wyspa Naświętszej Marii Panny i w tym obszarze wykazuje swą wyspową naturę.