niedziela, 15 września 2019

W krainie krawatów


Młody, drobny Słowak pobierający opłaty na parkingu w Bratysławie z trudem opanowywał szczękanie zębami. "U was też tak zimno?" wyrzucił z trudem z siebie. Z pewnym poczuciem wyższości podzieliliśmy się z nim informacją, że kiedy rankiem opuszczaliśmy Warszawę termometr pokazywał 2 stopnie poniżej zera. Był początek października 1998 roku. W duecie z Podziomkiem jechaliśmy własnie po raz pierwszy do Chorwacji. Temperatura w miarę jak przemieszczaliśmy się na południe rosła, zwiastując bliskość naszego celu, położonego pod Szybenikiem kompleksu wypoczynkowego Solaris. Dzień był już krótki, a drogi dalekie od doskonałości. Na wybranej trasie przez Węgry jedyną autostradą, z której korzystaliśmy, był zbudowany za nieboszczki Czechosłowacji odcinek Trnava-Bratysława. Zmrok złapał nas za Zagrzebiem, gdzieś w okolicy Karlovaca. Kraj nosił jeszcze ślady niedawnego konfliktu z Serbią (formalnie z Jugosławią). Zdarzały się postrzelane, i opuszczone domy, w przydrożnych barach za towarzystwo często mieliśmy żołnierzy obrony terytorialnej. Jednak najbardziej rzucał się w oczy brak oświetlenia ulic w mijanych miejscowościach. Na większych skrzyżowaniach zdarzały się pojedyncze, działające lampy. Trochę światła padało na jezdnię z okien mijanych domów. W ciemności nie widzieliśmy, czy jest ich tak mało, czy też w tak nielicznych mieszkają ludzie. Prawdziwym szokiem dla przyzwyczajonych do ciemności oczu stał się widok rzęsiście oświetlonego wybrzeża Dalmacji. Solaris składał się wówczas z czterech dosyć wielgachnych bloków, jeszcze niedawno wykorzystywanych do zakwaterowania uchodźców z terenu działań zbrojnych. Jeden się chyba spalił, dwa były silnie zdewastowane i nieużywane, a w ostatnim, po przeprowadzonym remoncie, przyjmowano gości. Pod koniec sezonu nie było ich wielu - na 120 pokojów zajętych było około 15.
Szybenik widok z twierdzy
Zadar widok z nadmorskiej promenady
Szybenik widok na kanał łączący zatokę z otwartym morzem
Wodospady w Parku Narodowym Krka koło Szybenika
Po kilku latach przerwy wróciliśmy na Dalmatyńskie wybrzeże już z córkami i jeździmy tam corocznie, a począwszy od 2015 roku dołączył do nas czworonożny podróżnik Harry (rasy owczarek szkocki). Znajomi już raczej nie pytają dokąd w kolejnym roku wybieramy się na wakacje. Co nas tak kusi w Chorwacji, że odpoczynku nad morzem innym, niż Adriatyk nie bierzemy pod uwagę? Poniższa lista daje najważniejsze, acz na pewno nie wszystkie przyczyny:

- Odpowiadające nam proporcje kwater prywatnych (apartmani) do molochowatych kompleksów serwujących all inclusive, a równocześnie szpecących krajobraz wybrzeża. Porównanie  nadmorskich widoków Bułgarii, Turcji, czy Hiszpanii nie pozostawia co do tego wątpliwości. My po epizodzie noclegów w Solarisie i, podczas kolejnego wyjazdu, w osiedlu domków kempingowych (bungalow) na wyspie Krk, pozostajemy wierni apartmanom. Wybór jest olbrzymi, standard nie schodzi poniżej przyzwoitego, a korzyść z korzystania z własnej kuchni oraz wyboru, czy chcemy mieszkać w centrum historycznego miasteczka, czy wśród zieleni (co przy wyjeździe z psem ma dodatkowe, praktycznego przełożenie), jest nie do przecenienia.
- Korzystna cena, jako że kwatery prywatne są, co do zasady, tańsze niż hotele. Po wejściu Chorwacji do UE tytuły w bulwarowej prasie czeskiej krzyczały "Chorvati nás považují za hloupé". Wybrzeże dalmatyńskie na początku XXI wieku było, także ze względu na przystępność cenową, bardzo popularne wśród turystów z nad Wełtawy i Morawy. Wzrost cen nie był nigdy skokowy, ale faktem jest, że espresso, które 5 lat temu kosztowało 7-8 kun obecnie oferuje się po 10-14, w przypadku obiadu cena wzrosła ze 100 do 175 kun za osobę. Tym niemniej, kwatery prywatne dla 2 osób bez problemu znajdzie się w cenie 350-400 euro za tydzień. A jeśli ktoś chce zjeść w restauracji oszczędzając zawartość portfela, zasada jest prosta - im dalej od morza, tym taniej. Nawet w samej miejscowości nadmorskiej.
- Chorwaci, choć poddani masowemu najazdowi Europejczyków z północy i, ekonomicznie, silnie od tych najeźdźców uzależnieni, ciągle jeszcze nie porzucili tradycyjnych form gościnności. Częstowanie gości rakiją, czy figami z przydomowego ogrodu nie jest wyjątkiem, a zdarzają się też miłe wieczorne pogaduchy. Nawet w stresujących sytuacjach, a tych w kontaktach z gośćmi na pewno nie brakuje, zachowują pogodę ducha. Zauważyliśmy, że gdy powraca się do wcześniej odwiedzonej restauracji czy kawiarni personel szybko zaczyna traktować cię jako znajomego, co przekłada się na lepszą, bo bardziej spersonalizowana obsługę.
- Dogodny dojazd samochodem. Tempo budowy autostrad w Chorwacji budziło w Polsce zazdrość i, rzeczywiście, dzisiaj dotarcie z Zagrzebia nad morze, to kwestia 1,5 do 4 godzin (za wyjątkiem Dubrownika, dokąd autostrada jeszcze nie dotarła). Sezonowe obciążenie tych dróg ruchem powoduje jednak problemy takie, jak zatory przed punktami poboru opłat, czy nerwowe kolejki chętnych do skorzystania z sanitariatów na stacjach benzynowych. Przez kraje tranzytowe też jedzie się sprawnie, chociaż we wszystkich - nawet w Austrii - trafiają się odcinki nieautostradowe (np. przed przejściem granicznym do Czech w Mikulovie). Dla nas jednak najciekawsze jest, że rozbijając trasę na dwa etapy można zwiedzić interesujące miejsca w zarówno w tych krajach, jak i w samej Chorwacji. W ten sposób poznaliśmy Zagrzeb, Varażdyn i Osijek, a w planach mamy ciągle wizytę w Samoborze.
- Dostępność owoców morza serwowanych w postaci kilku prostych, lecz pysznych dań. Przy czym, nasze doświadczenie podpowiada, że często najsmaczniej jest w małych, rodzinnych lokalach, bywa, że o skromnym wyglądzie i ofercie bardziej barowej. Do dziś z rozrzewnieniem wspominam wizyty w lokaliku o nazwie Garbin w Primostenie, gdzie cała rodzina surowo nadzorowana przez ubraną na czarno seniorkę rodu serwowała sprawnie nie więcej, niż 5 dań podawanych na tekturowych tackach przez okno garażu wychodzące wprost na ulicę. Można było je spożyć na stojąco lub przy rozmaitych stolikach ustawionych na mikroskopijnym podwóreczku za domem. Smaku smażonego tam kalmara nie sposób zapomnieć!

Taras restauracyjny w Primośtenie
Najlepsze lody są od "Albańczyka"
Sposób na wykorzystanie starej studni
Vrbośka na wyspie Hvar - kawiarnia czeka na pierwszych klientów
Vrbośka na wyspie Hvar - panorama z nad lampki wina
Kawiarnia i targ w mieście Cres
Frutti di mare
Szybenik - wystawa zachęca do zamówienia świeżo wyciskanych soków
- Kapitalna mieszanka atrakcji przyrodniczych i kulturowych. Więc nie tylko urozmaicona linia brzegowa, ale i góry, na które nawet jeśli nie zdecydujemy się wspiąć z powodu upału, to  możemy je podziwiać pływając w ciepłych wodach Adriatyku. Ich przezroczystość pozwala obserwować niezliczone gatunki ryb i skorupiaków. W strefie styku morza i lądu na skałach żerują kraby, które przy odrobinie cierpliwości można przynęcić nawet kawałkiem bułki (choć pewnie sami zainteresowani bardziej ceniliby kawałek mięsa). Krab musi być odpowiednio duży, bo mniejsze są zbyt płochliwe, a my musimy mieć przynętę zatkniętą na patyku i odpowiednio dużo cierpliwości. Nam w zeszłym roku udało się "zaprzyjaźnić" w ten sposób z osobnikiem zamieszkującym wybrzeże w okolicy Szybenika. Trudno też zapomnieć wrażenie wywołane bliskim spotkaniem z majestatycznymi sępami płowymi zamieszkującymi wyspę Cres.

Zaciekawione rybki zerkają na nas spod łódki
Pora na popołudniową drzemkę
Jaszczurka wygrzewa się na rozgrzanych kamieniach


Żółwie zamieszkujące fontannę w Szybeniku
Łakomy krab z Grebaśticy

Sępy płowe z wyspy Cres

Tęczak (Coris julis

- Wieki wpływów rzymskich, bizantyjskich i weneckich zostawiły po sobie fascynująca mieszankę architektoniczną. I nie chodzi tu wyłącznie o zabytki najwyższej klasy, opisywane we wszystkich przewodnikach, jak pałac Dioklecjana w Splicie, czy amfiteatr w Puli. Na podwórkach i w zaułkach starych miast można natknąć się na rzymskie tumby służące jako donice, a na skraju miejskiego parkingu da się znaleźć pozostałości obiektu skrywającego w sobie starożytne mozaiki. Klimat sprzyja konserwacji starych murów, więc nawet budowle dawno nieużytkowane zachowały się w dobrym stanie, dodając malowniczości i nobliwej patyny miastom i wsiom dalmatyńskiego wybrzeża.

Orebić na półwyspie Peljesać
Stary port w Zadarze
Amfiteatr w Puli

Świątynia  rzymska w Puli

Stari Grad na Hvarze - pałac Petara Hektorovicia 

Salon fryzjerski w starożytnych murach

Vrbośka na wyspie Hvar - kanał biegnący przez wieś
Tegoroczny wyjazd różnił się nieco od wcześniejszych. Po raz pierwszy od lat podróżowaliśmy we dwójkę, nie licząc psa. Po drodze zatrzymaliśmy się w Osijeku. Stolica Slawonii, najmniej turystycznej części Chorwacji, zaznała w historii przynależności do imperium otomańskiego, przez co jej architektoniczne oblicze zdominowane jest przez styl barokowy i późniejsze. Jako, że na przełomie XIX i XX wieku miasto przeżyło okres prosperity, jest bogate w przykłady secesji. Jest też, jak na swoja liczbę mieszkańców (ok. 100 tysięcy) rozległe. Górne i Dolne Miasto rozdziela zbudowana przez Habsburgów Twierdza, będąca w istocie Starym Miastem. Ta dzielnica, przez lata nieco zapomniana, obecnie podlega intensywnej rewitalizacji i ma szanse stać się prawdziwą perełką Osijeka. Jak na dalmatyńskie standardy miasto jest bardzo zielone. Przedpole Twierdzy wraz z utratą jej funkcji obronnych w drugiej połowie XIX wieku, zostało zamienione na parkowy pierścień. Zabudowa miasta nigdy nie przekroczyła brzegów Drawy, przez co sąsiaduje ono z dobrze zachowanymi zbiorowiskami zieleni nadrzecznej, chronionej w ramach programu NATURA 2000, skąd do miasta zalatują, na przykład, fraternizujące się z ludźmi kruki. Osijek jako jedyne, obok Zagrzebia, z miast Chorwacji posiada sieć tramwajową. Pojazdy nie są najnowsze, ale sunące ulicami kolorowe wagony nadają im wielkomiejskiego sznytu.
Plac św. Trójcy w Twierdzy
Twierdza od strony Drawy
Tramwaj na placu Ante Starćevića
Zabudowa placu Ante Starćevića
Tramwaj na placu Ante Starćevića
Stara zabudowa w Aleji Europejskiej

Tramwaj na placu Ante Starćevića
Park nad Drawą
Kruk na nabrzeżu Drawy
Nad Adriatykiem naszym celem była wyspa Mljet, a właściwie jej północno-zachodni kraniec objęty ochroną, jako Park Narodowy. Zatrzymaliśmy się w maleńkiej (zaledwie 8 domów) osadzie Soline, reklamującej się jako tradycyjna wioska rybacka. Rzeczywiście, kilku mieszkańców trudniło się tym fachem dostarczając produktów na stoły trzech (!!!) miejscowych restauracji (konoby). Mnie jednak  o wiejskości Soline przekonał fakt, iż hodowano tam drób i nad ranem dawało się słyszeć pianie koguta. Miejscowość położona jest nad Kanałem Solinskim łączącym otwarte morze z głęboko wciętymi w wyspę zatokami, traktowanych tu, jak jeziora. Wystarczy spojrzeć na mapę, by zrozumieć czemu nazwano je Wielkim i Małym. Łączące je wąskie przesmyki, dzięki pływom morskim, charakteryzują się bystrym, zmieniającym co 6 godzin kierunek, prądem. Bardzo silny nurt stanowi atrakcję dla kąpiących się rozentuzjazmowanych turystów i poważną przeszkodę dla łodzi wiosłowych. My, także ze względu na zagęszczenie ludzi w wodzie, zmuszeni byliśmy dokonać 30 metrowej przenoski naszej kanadyjki między Jeziorami Małym i Wielkim. Na Jeziorze Wielkim znajduje się wyspa, a na niej średniowieczne opactwo benedyktynów, którego mury skrywają obecnie hotel i restaurację reklamującą się jako najlepsza na całym Mljecie. Co do jakości potraw nie mogę się wypowiedzieć, ale na pewno jest to restauracja najdroższa. Park Narodowy narzuca ograniczenia w ruchu turystycznym. Po kanale i jeziorach nie mogą pływać jachty i łodzie motorowe za wyjątkiem tych należących do mieszkańców i parku. Po wykupieniu biletu wstępu do parku otrzymuje się bezpłatną przepustkę dla samochodu, ale poruszać się nim można tylko po trasie do i z miejsca zamieszkania, a nie pomiędzy poszczególnymi punktami/atrakcjami w parku. W Soline nie ma sklepów (raz w tygodniu dowożone jest tylko pieczywo), ani bankomatu. Aby z nich skorzystać należy wybrać, albo 6 km trasę rowerową, albo 4 km trasę pieszą po znakowanej ścieżce przez lasy porastające niewysokie wzgórza. Rower jest tu zresztą bardzo popularnym środkiem transportu, można go wynająć przy każdym pensjonacie, podobnie jak kajaki i kanadyjki. Bardzo wielu turystów decyduje się na pieszą penetrację parku, a część z nich nawet nosi dobytek w plecakach. Park dba o infrastrukturę informacyjną i małą architekturę. Ławki, kosze na śmieci i tablice są wizualnie ujednolicone, przez co park jest ostoją porządku przestrzennego na niespotykaną w Chorwacji skalę.

Mieszkaliśmy w domu nad konobą Pikala
Kanał Solinski
Wielki Most nad cieśniną łącząca kanał Solinski i Jezioro Wielkie



Opactwo pobenedtyńskie na wyspie Jeziora Wielkiego

Widok na Jezioro Wielkie

Mljet słynie z Jaskini Odyseusza, ale podobnych tworów przyrody jest tu więcej

Łódź motorowa jest w stanie pokonać prąd w cieśninie prowadzącej na Jezioro Wielkie

Mały Most  nad cieśniną łączącą jeziora Wielkie i Małe

Śródziemnomorska roślinność na brzegach Jeziora Wielkiego
Chorwacja jest przyjazna czworonogom w podróży. Nie dziwota to w kraju przedstawiającym się, jako kolebka tak popularnej psiej rasy, jak dalmatyńczyk. Wejść z nimi można do każdej restauracji i kawiarni. Na zorganizowanych kąpieliskach raczej nie pozwala im się kąpać razem z ludźmi, ale coraz częstsze są oficjalne plaże dla psów i ich właścicieli (plaža za pse). Zauważyliśmy, że czasami na tym samym odcinku wybrzeża spotykają się psiarze i naturyści. Nic dziwnego, i jedni i drudzy szukają nieco odosobnienia, o co, przy długości wybrzeża Chorwacji jest ciągle nietrudno. Jako, że Harry lubi być w centrum uwagi, a wielojęzyczna brać turystyczna nie szczędzi mu komplemencików, także i dla niego pobyt nad Adriatykiem to okres nadzwyczaj przyjemny.
Ludzie się opalają, ale Harry woli pozostawać w cieniu

No kocham ten kraj, po prostu!

Harry nie lubi pływać, ale czuje się w obowiązku pilnować kąpiących członków stada

Harry lubi pozować do fotografii, to prawdziwy psi model!

Harry powraca z wycieczki kanadyjką po jeziorach, w tle widok na Soline
Oprócz dalmatyńczyków Chorwacja chlubi się i wykorzystuje promocyjnie fakt, że to właśnie stąd rozpoczął swoją karierę krawat, jako niezbędna część garderoby eleganckiego mężczyzny. Podobno najemni żołnierze chorwaccy przenieśli do Francji modę wiązania pod szyją specjalnych krajek, a stamtąd, już pod nazwą kojarząca się z pochodzeniem żołnierzy, rozpoczął on tryumfalny pochód przez świat. Na wybrzeżu rzadko natkniemy się na mężczyznę w krawacie, podobnie jak dalmatyńczyk nie jest tu popularną rasą psa. Powiedzmy sobie jednak szczerze, konferencje i wystawy psów rasowych to codzienność krajów, z których przybywamy do Chorwacji, a nad  Adriatykiem szukamy innych widoków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz