
Po 35 latach znowu pokonałem drogę opisaną przez mnie na łamach Gościńca. Przedwojenna WIG-owska mapa nie jest już potrzebna - do Monastyru z Werchraty prowadzi znakowany zielony szlak turystyczny. Drzewa wyraźnie podrosły, śladów po dawnej wsi jest coraz mniej, ale moje ówczesne przekonanie, że z czasem najciekawsze jej części tj. pozostałości po klasztorze bazylianów oraz po pustelni albertynów pochłonie las nie sprawdziło się. Przeciwnie Lasy Państwowe oczyściły ich teren z samosiejek i postawiły tablice informacyjne. Wejścia do klasztornych podziemi zostały zabezpieczone kratami, a na miejscu pustelni stanęła wiata/kaplica. Na dziedzińcu klasztornym stoi krzyż oznaczający miejsce po drewnianej, siedemnastowiecznej cerkwi rozebranej dla pozyskania budulca w latach 50-tych XX wieku oraz sporo mogił, z których najsolidniej wyglądają te z pierwszej wojny światowej. Jest też upamiętnienie partyzantów UPA poległych w obławie NKWD w styczniu 1945 roku. Granitowa płyta została rozbita w ramach gorszącej wojny na pomniki hurapatriotów polskich i ukraińskich. Nieodparcie nachodzi mnie refleksja, że byłoby korzystnie przekierować część trawiącego ich zapału na rekonstrukcję chylących się ku upadkowi krzyży powstałych w ośrodku kamieniarskim w pobliskim Bruśnie.
Roztocze Rawskie, inaczej Południowe to idealne miejsce na wyjazd wyciszeniowy. Oprócz wpisanej na listę dziedzictwa UNESCO cerkwi w Radruży oraz parku zdrojowego w Horyńcu podczas festynu nie grozi zetknięcie z turystyką masową. Po przymusowym wysiedleniu zamieszkałej tu ludności ukraińskiej w 1947 roku pola uprawne zostały przejęte częściowo przez PGR-y, a częściowo przez Lasy Państwowe. W rezultacie powstała charakterystyczna mozaika kompleksów leśnych i terenów otwartych niegdyś używanych jako pastwiska, dzisiaj obsianych rzepakiem. Wędrując przez nie można cieszyć oczy dalekimi widokami i delektować się spotkaniami z dziką zwierzyną częściej niż innymi ludźmi. Zbieżność losów oraz podobieństwo krajobrazów powodują, że niekiedy nazywa się Południowe Roztocze małymi Bieszczadami. Poprawniejszą nazwą byłby jednak miniaturowy Beskid Niski gdyż podobnie jak tam zachowało się tu sporo przykładów kultury materialnej (cerkwie, kaplice, krzyże) niegdysiejszych mieszkańców.
Naszym punktem wypadowym był Horyniec-Zdrój. Ciekawe wycieczki można też rozpocząć w Lubyczy Królewskiej, Siedliskach czy Narolu, ale Horyniec przebija je wszystkie bogatszą ofertą noclegowo-gastronomiczną. No i posiada uzdrowiskowe atrakcje: sanatoria, dancingi, prawdziwą kawiarnię i park zdrojowy. W tym ostatnim, rewitalizowanym w ostatnich latach, wzniesiono pijalnię i amfiteatr, zainstalowano pole fontannowe, a trasy spacerowe w podmokłych północnej i południowej części kompleksu poprowadzono po kładkach zbudowanych z drewna modrzewia syberyjskiego. Ze względu na akceptację psów (UWAGA: bez obecności w sali śniadaniowej) wybraliśmy noclegi w Pensjonacie Hagi. Pokoje są tam niewielkie metrażowo, ale wygodne, a personal bardzo przyjazny. Co do możliwości posiłku na trasie to liczyć można tylko na wałówkę zabraną do plecaka. W okolicznych miejscowościach bez problemu znajdziemy lokale gastronomiczne, niestety o jakościowo nierównym menu. W ramach jednego zamówienia otrzymuje się dania dobre, nijakie oraz całkowite kulinarne pomyłki. Z czystym sumieniem polecić mogę tylko zajazd Z Pieca i Gara przy południowym wjeździe do Tomaszowa Lubelskiego krajową 17-tką.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz