"Holandia
jest to kraj cwany,
Van
Houten i tulipany,
Ale gdzie
pogrzebano psa?
Jest to
żarówka Philippsa!"
Melchior Wańkowicz utraciwszy w połowie lat 20-tych XX
wieku posadę ministerialną postanowił zarabiać piórem, a powyższy czterowiersz
sprzedany jako slogan reklamowy właścicielowi warszawskiego sklepu oferującego
lampy i żarówki stał się początkiem jego błyskotliwej kariery literackiej. Van
Houten to nazwa firmy, która w XIX wieku zrewolucjonizowała technologię obróbki
ziaren kakaowca i wprowadziła na rynek czekoladę w znanej nam postaci. Gdyby o
skojarzenia z Holandią zapytać cudzoziemców odwiedzających ten kraj, producent
słodyczy ustąpiłby pewnie miejsca wiatrakom. Kolejne skojarzenie to woda,
kanały i urządzenia hydrotechniczne. A co ze skojarzeniami architektonicznymi?
No tak, kamienice mieszczańskie, których kolorowe fasady odbijają się w lustrze
wody i urocze wiejskie domki w otoczeniu bujnej zieleni. Gdy wyszukiwarce
Google polecimy odnalezienie obrazów związanych z Niderlandami, zostaniemy
zasypani takimi właśnie widokami. Trzeba się sporo naklikać, aby trafić na
obiekty z dwóch innych kategorii, które zwyczajowo stanowią atrakcje
turystyczne w większości pozostałych krajów europejskich, a mianowicie kościoły
i zamki. Miasta niderlandzkie, choć obfitują w imponujące średniowieczne i
nowożytne świątynie, obecnie nie uważają ich za swoje najcenniejsze atrakcje. Holandia
nie posiada obiektu sakralnego o symbolicznym znaczeniu katedry kolońskiej,
paryskiej Notre Dame, czy angielskiego Canterbury. Z zamkami sytuacja jest
jeszcze gorsza! Po pierwsze, w kraju płaskim jak stół i z wysokim poziomem wód
gruntowych brakowało miejsca na stawianie tradycyjnie rozumianych obiektów
obronnych, jakimi są zamki. Po wtóre, zamki jako symbole władzy feudalnej, w
państwie opartym na rozwoju handlu, silnych miastach i klasie mieszczańskiej
oraz wolnych włościanach, nie były chyba najchętniej widziane. Mamy więc w
Holandii obiekty noszące cechy architektury zamkowej, jak Parlament w Hadze,
Rijksmuseum w Amsterdamie, czy nawet niektóre dworce kolejowe, ale służą one
innym celom. Nie dajmy jednak wiary pogłoskom, że zamków w Holandii nie ma! W
trakcie moich w tym krajów natknąłem się na bardzo interesujące przykłady architektury
obronno-rezydencyjnej.
|
Dwa symbole Niderlandów |
Położony kilkanaście kilometrów na zachód od Utrechtu
zamek de Haar jest największym obiektem
tego typu w Holandii. Jest też jednym z najchętniej odwiedzanych muzeów w
kraju. Jak na tak gęsto zaludnione terytorium, powierzchnią 55 ha imponuje też
otaczający zamek park. Skoro natura poskąpiła stromizny stoków, jako elementu
obronnego, otoczenie zamku, jak na Niderlandy przystało, pocięto systemem
kanałów i zbiorników wodnych. Mury zamkowe schodzą wprost do wody, co jako
posiadaczowi zagrożonych wilgocią piwnic, wzbudzało we mnie pewien niepokój o
ich stan. Zamek od XV wieku stanowi własność rodziny van Zuylen, chociaż
niejednokrotnie przechodził z rąk przedstawicieli jednych jego gałęzi, do
dalszych krewnych. Historia milczy o heroicznych szturmach, czy obronie jego
murów, choć prawdopodobnie budowla ucierpiała podczas walk mieszczan
utrechckich ze swoim biskupem w II połowie XV wieku, czy po zajęciu jej przez
Francuzów w 1687 roku. Jak to często bywa, nie niszczycielska działalność
człowieka, lecz brak interwencji rąk ludzkich doprowadził w końcu szacowny
budynek do ruiny. W takim też stanie odziedziczył go kolejny właściciel - baron
Etienne van Zuylen van Nijevelt – fascynat średniowiecznej architektury oraz historii
swego rodu. Jako, że jego małżonką była baronessa Helene de Rothschild z
francuskiej gałęzi bankierskiego klanu, począwszy od 1892 roku mógł zacząć wcielanie
w życie marzenia o rekonstrukcji rodzinnego gniazda. Do tego zadania
zatrudniono architekta Pierre’a Cuypersa znanego z licznych realizacji w
stylistyce historyzującej. Prace trwały 20 lat, ale ich rezultat, mimo upływu
lat, wciąż robi ogromne wrażenie.
Odnoszące się do pary inwestorskiej przekazy, jakoby ich
związek został uznany w obydwu rodzinach za mezalians, a nawet, że Helena
została wydziedziczona, kłócą się z wiedzą na temat zakresu prac, które zostały
wykonane oraz bogactwa wyposażenia zamku, jakże często noszącego adnotację:
„Pochodzi z kolekcji rodziny Rotschildów”. Prace wokół zamku nie sprowadzały
się do prostej odbudowy, a stanowiły jego rozbudowę polegającą na wzbogaceniu
go o nowe elementy i nadaniu nowej roli pozostałościom dawnej budowli. Zamek miał
służyć mieszkańcom - beneficjentom epoki bezprecedensowego rozwoju
cywilizacyjnego. Zapewniono w nim więc dostęp do wszelkich udogodnień oferowanych
w końcu XIX wieku takich, jak elektryczność i centralne ogrzewanie. Zamkowa
kuchnia została wyposażona przez paryską firmę specjalizującą się projektowaniu
i zaopatrzeniu kuchni luksusowych hoteli. Wszystkie te sprzęty zostały
zachowane - w pseudośredniowiecznym sztafażu zamek oferuje też zwiedzającym
swoisty przegląd luksusowej techniki użytkowej sprzed 120 lat. Pozostałe
pomieszczenia zamku zadziwiają pomieszaniem unikalnych obiektów z różnych epok,
a nawet z różnych stron świata. Jednym z najcenniejszych eksponatów jest
japońska lektyka (jedna z dwóch tego typu zachowanych na świecie), w innej sali
podziwiać można rzeźbę gotyckiej Madonny, a ściany sali balowej pokryte są XVI
wiecznymi gobelinami. Park otaczający kompleks zamkowy podzielony jest na kilka
części: rzymską, rozarium, park angielski i francuski. W trakcie rekonstrukcji
otoczenie zamku wyglądało jednak inaczej. Pod same mury podchodziły zabudowania
wsi Haarzuilens. Została ona więc przeniesiona 1,5 km na zachód, a jej zabudowania
za wyjątkiem kościółka zniesione. W jej miejsce nasadzono 7 tysięcy drzew w
wieku nawet 40 lat. Baronostwo nie mogli bowiem tak długo czekać, żeby cieszyć
oczy w pełni wyrośniętym drzewostanem.
|
Zamek w takim stanie odziedziczył baron Etienne van Zuylen |
|
Zamek de Haar - widok od strony parku |
|
Aleja parkowa w de Haar |
|
De Haar - bajkowa odmiana architektury średniowiecza |
|
Jeden z kanałów parkowych w de Haar |
|
Domy Haarzuilens podchodziły niegdyś pod same mury zamku |
Sąsiadem Utrechtu od wschodu jest miasto Zeist.
Położone w otoczeniu lasów i kanałów, od
XIX wieku stało się ulubionym miejscem odpoczynku, a z czasem i zamieszkania,
bogatych mieszkańców Utrechtu. Dzisiaj cieszy oko wieloma wystawnymi rezydencjami
- jak to w Holandii - nie tylko bogatymi, ale i udanymi architektonicznie.
Miejscowość emanuje uporządkowanym dostatkiem. W Zeist ma swoją siedzibę
Królewski Niderlandzki Związek Piłki Nożnej. Na kartach historii, w dziale
międzynarodowe prawo karne, miasto zapisało się przez fakt przeprowadzenia w
pobliskiej bazie lotniczej procesu terrorystów odpowiedzialnych za zamach na
samolot linii PANAM nad szkockim Lockerby. Na mapie miasta wyróżnia się założenie
pałacowo-parkowe stanowiące zarówno punkt odniesienia, jak i element
porządkujący plan całej jego południowo-zachodniej części. To tam, na miejscu
po średniowiecznym zamku, książę Willem Adrian I van Nassau-Odijk zlecił budowę
pałacu wzorowanego na Wersalu. Książę był solidnie skoligaconym dyplomatą,
awanturnikiem i oszustem, który prawem kaduka przywłaszczył sobie uprawnienie
do używania drugiej części nazwiska, gdyż majątek Odijk nigdy do niego nie
należał. Wychował się w Paryżu i choć był zmuszony opuścić miasto z powodu
długów karcianych, wywiózł stamtąd najlepsze wzory architektoniczne. Pałac był
gotowy w 1687 roku. Jest, oczywiście, tylko miniaturą swojego pierwowzoru.
Ściany ma licowane czerwoną cegłą, a zdobienia używane dosyć oszczędnie, przez
co bywa klasyfikowany jako wczesny przykład niderlandzkiego klasycyzmu. Jak na okolicę
przystało, otoczony jest fosą, a teren pałacowego parku pocięty został licznymi
kanałami. Majątek należał do rodziny van Nassau tylko nieco ponad 60 lat, potem
często zmieniał właścicieli. W latach 40-tych XVIII wieku zaproszono do
osiedlenia się w Zeist braci morawskich – reprezentujących nurt luteranizmu
kładący nacisk na rozbudzenie uczuć religijnych poprzez modlitwę, studiowanie
Biblii, krzewienie idei religii żywej, edukację warstw najuboższych i
działalność misyjną. Na przedpolu pałacu wzniesionego przez księcia Willema Adriana
bracia stworzyli większy od niego kompleks zabudowań ze zborem i szkołą.
Rozłożony po obu stronach alei dojazdowej prostokąt zabudowy, nawiązujący
stylem do pałacu, stanowi oprawę swoistego dziedzińca wstępnego do małego
Wersalu księcia Willema Adriana.
|
Zeist - jedna z wielu rezydencji |
|
Pałac w Zest - fasada frontowa |
|
Pałac w Zeist - fasada parkowa |
|
Zeist - kompleks zabudowań braci morawskich |
|
Zeist - zabudowa centrum |
Poznawszy już rezydencję arystokratyczną (Zeist) i
arystokratyczno-burżuazyjną (de Haar) warto zainteresować się realizacją marzeń
o siedzibie na odludziu, w otoczeniu przyrody i kolekcji sztuki współczesnej.
Na takie mogli sobie pozwolić ludzie naprawdę majętni, do których w początkach
XX wieku należeli Anton Kröller i jego żona Helene Kröller-Müller. Ich
małżeństwo, niczym dawne księstwa, połączyło w 1888 roku prosperujące
przedsiębiorstwa z Holandii i Niemiec, tworząc jedną z pierwszych
ponadnarodowych firm w Europie. Dorobiwszy się na handlu i transporcie rud
kopalnych, skupili oni ok. 6500 ha terenów na północ od Arnhem. W 1915 roku
zlecili zaprojektowanie i budowę w tym miejscu swej siedziby wybitnemu
architektowi Hendrikowi Petrusowi Berlage. Ten, początkowo projektował w duchu
historyzmu, ale po wizycie w USA, gdzie poznał twórczość Franka Lloyda Wrighta,
przerzucił się na racjonalny modernizm. W takim właśnie duchu zaprojektował Dom
Myśliwski Świętego Huberta – Myśliwski, gdyż ogrodzony teren zalesiano i
sprowadzano doń różne gatunki jeleniowatych oraz muflony. Były to czasy, gdy z
lasu można było pozyskiwać drewno lub zwierzynę. Ten pierwszy sposób uznawano
za chciwość, a drugi za zainteresowanie naturą, o ile łowiectwo było prowadzone z umiarkowanym natężeniem.
Tak, więc architekt Berlage zaprojektował rozległe założenie, rozciągnięte
wzdłuż sztucznego jeziora, którego rzut przypomina niektórym głowę jelenia z
imponującym porożem. Projekt obejmował dom z wyposażaniem i całe otoczenie.
Tematem wiodącym był żywot świętego Huberta z Liege. Witraże w holu odzwierciedlają
historię jego życia, a poszczególne pomieszczenia budynku mają różne motywy
kolorystyczne, które symbolizują jego etapy. Cóż ta, ukończona w roku 1920, siedziba
ma wspólnego z zamkiem? Otóż w przeciwieństwie do angielskich pierwowzorów
nowożytnych domków myśliwskich, wieńczy ją wysoka na 31 metrów wieża, zdobna,
niczym głowa spotkanego przez św. Huberta jelenia, solidnym krzyżem. Malowniczo
odbija się ona w lustrze jeziora. A, że cały budynek licowany jest czerwoną
cegłą, wrażenie zamkowości jest uderzające.
|
Dom Myśliwski Świętego Huberta |
|
Dom Myśliwski Świętego Huberta - widok od strony jeziora |
|
Dom myśliwski - wnętrze |
|
Dom myśliwski - witraże |
Równie ciekawy, jak architektura opisanych obiektów,
jest ich program funkcjonalny. Zamek De Haar wraz z parkiem został przekazany
przez rodzinę van Zuylen van Nijevelt Fundacji Kasteel de Haar, natomiast pozostała
część posiadłości należy do Stowarzyszenia Natuurmonumenten, zajmującego się ochroną
przyrody. Arystokratyczni właściciele zastrzegli sobie prawo wyłączności do
użytkowania zamku we wrześniu każdego roku. Szczególnie za czasów barona Thierry’ego
van Zuylen (1932-2011) zjazdy rodzinne były uświetniane obecnością gości
specjalnych, zwłaszcza ze sfer artystycznych. W tym charakterze de Haar
odwiedzili m. in. Coco Chanel, Maria Callas,
Gregory Peck, Roger Moore, Yves Saint Laurent, Joan Collins i Brigitte Bardot.
Obecnie pięć córek i wnuczek barona Thierry'ego stara się nadal kontynuować tę tradycję.
Oprócz głównego zamku, w skład kompleksu wchodzi też zamek bramny, czyli Châtelet.
Choć nie odróżnia się stylem od głównego korpusu, pomyślany był jako budynek
zaplecza technicznego oraz mieszkania dla służby. Jeszcze jednak za życia
fundatorów powstały tam pokoje gościnne, do których z czasem przenieśli się
gospodarze i ich dzieci. Począwszy od lat 50-tych XX wieku pokoje te wykorzystywane
są w czasie pozawrześniowych wizyt członków rodziny van Zuylen. Można ich tam
spotkać regularnie w okresie świąt Bożego Narodzenia. Fundacja utrzymuje się wyłącznie
ze sprzedaży biletów do zamku i parku oraz komercyjnego udostępniania obiektu.
Odbywają się tam targi, wystawy i konferencje. I oczywiście wesela. Do wynajęcia
jest też kościół, w którym dysponujący sumą około 2000 Euro mogą zorganizować
ceremonię ślubną.
|
De Haar - brama wejściowa |
|
De Haar - strażnik wejścia do zamku |
|
Kościół - jedyna pozostałość starego Haarzuilen |
|
Lektyka żony szoguna |
|
Łazienka w zamku de Haar |
|
Kuchnia w zamku de Haar |
Pałac w Zeist od prawie 100 lat jest własnością miasta
i pełni rolę odpowiednika naszego centrum kultury. Tyle, że nie w znaczeniu
instytucjonalnym, a czysto użytkowym. Usługi takie, jak wystawy, przedstawienia
teatralne, organizacja koncertów, czy imprez weselnych, a nawet oprowadzanie po
wnętrzach obiektu, świadczone są przez organizacje partnerskie. Okoliczny park,
prócz dostarczania pożywienia i miejsc lęgowych ptactwu wodnemu i lądowemu,
służy też za galerię rzeźby specjalizująca się w sztuce nowoczesnej. Bracia
morawscy natomiast wynajmują swoją część zabudowań na potrzeby komercyjne.
|
Sala w palacu w Zeist w aranżacji konferencyjnej |
|
Sala w palacu w Zeist przygotowana na bankiet |
|
Zbór braci morawskich w Zeist |
Posiadłość Kröller-Müllerów ma najbardziej różnorodne
funkcje. Lasy i wrzosowiska zostały objęte ochroną, jako największy w Holandii
park narodowy Hoge Veluwe. W 1935 roku Helena Kröller-Möller podarowała swoją unikalną
kolekcję malarstwa państwu, w pakiecie z projektem muzeum przygotowanym
kilkanaście lat wcześniej przez słynnego Henrego van de Velde. Budynek powstał już
w trzy lata później, a ofiarodawczyni została jego pierwszą dyrektorką. Drugą na
świecie, pod względem ilościowym, kolekcję obrazów Van Gogha w towarzystwie
znakomitych dzieł Pabla Picassa, Odilona Redona, Georges-Pierra Seurata,
Augusta Rodina i Pieta Mondriana można więc dzisiaj odwiedzić w sercu obszaru
chronionej przyrody. Muzeum z czasem rozbudowało się o nowoczesne pawilony oraz
galerię rzeźby. Park Narodowy także wzbogacał okolicę w lekkie, współczesne
konstrukcje na potrzeby administracji i obsługi ruchu turystycznego, czego
zwieńczeniem było oddane do użytku w 1993 roku Museonder, czyli muzeum
przyrodniczo-geologicznego szczycącego się mianem pierwszego na świecie muzeum w pełni skrytego
pod powierzchnią gruntu. Na terenie parku mamy więc obszerny przegląd
architektury XX wieku. Sam dom myśliwski po
przejęciu przez państwo służył przez kilkadziesiąt lat, jako rządowa
rezydencja. Obecnie jednak jego główną rolą jest przybliżanie postaci Kröller-Müllerów
oraz twórczości Hendrika Berlaga. Jako, że jesteśmy w Niderlandach, podstawowym
środkiem transportu w parku są bezpłatnie użyczane rowery.
|
Nowy pawilon Kröller-Müller Museum |
|
Wejście do Kröller-Müller Museum |
|
Pawilon parkowy w Parku Narodowym Hoge Veluwe |
|
Wejście do Museonder, fot. Henk Monster na licencji Creative Commons |
Holandia uchodzi za kraj nudny, monotonny nie tylko
krajobrazowo, ale i obyczajowo. Trudno mi zgodzić się z taką oceną. Widzę w
niej raczej olbrzymią różnorodność upakowaną na niezbyt wielkim obszarze. Mam
też wobec tego kraju dług wdzięczności, jako, że wizyta tam przed 27 laty
nauczyła mnie segregować śmieci i pić kawę, a nawet, do pewnego stopnia,
odróżniać jej rodzaje. Zwiedzając niderlandzkie zamki i pałace nauczyłem się natomiast
nie tylko podziwiać rozmach ich architektury i bogactwo wyposażenia, ale też
pomysłowość ich wykorzystania z nadaniem współczesnych funkcji częstokroć
odbiegających od najbardziej szalonych pomysłów ich fundatorów.
No, ale cóż: "Holandia jest to kraj cwany, (…)”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz