czwartek, 4 lipca 2019

Miasto spod znaku strzały




Niemieckie wybrzeże Bałtyku leży zawsze nie po drodze. To znaczy trudno zaplanować tam wizytę przy okazji jakiegoś innego wyjazdu. Chyba, że jest się mieszkańcem lub gościem Świnoujścia, skąd od 2008 roku pociągiem niemieckiego przewoźnika można dotrzeć do kurortów na wyspie Uznam, Wolgastu, Greifswaldu i Stralsundu. Zmotoryzowani turyści mogą do samego Stralsundu dojechać autostradą A20 i ekspresowym łącznikiem, ale od granicy w Kołbaskowie to ok. 190 km, więc odległość, w promieniu której, licząc od polsko niemieckiej granicy, znajda się Berlin, Drezno, Lipsk i Poczdam nie licząc atrakcji przyrodniczych w rodzaju Saskiej Szwajcarii czy Spreewaldu. Jako człowiek gór znałem jeszcze z czasów nieboszczki NRD Rudawy, Las Turyński i góry Harzu. Później, na punkty postojowe w podróżach do dalszych krajów Europy zachodniej, starałem się wybierać miasta wschodniej część Niemiec. Jednak ponieważ nigdy nie wybrałem się do Danii, północno-wschodnia część sąsiedniego kraju zostawała dla mnie terra incognita.

Będąc student biologii słyszałem oczywiście o stacji ornitologicznej na bałtyckiej wysepce Hiddensee, a jako miłośnik kartografii potrafiłem zlokalizować ją na mapie. I właśnie uważniejsze przestudiowanie map wybrzeża bałtyckiego Niemiec doprowadziło mnie do decyzji o zorganizowaniu kilkudniowego wyjazdu w te okolice. Czynnikiem decydującym był zachwyt nad osobliwymi kształtami linii brzegowej oraz fantazyjnym przeplataniem się lądu i wody na tym obszarze. Kiedy jeszcze dowiedziałem się, że Stralsund jest nie tylko bramą na wyspę Rugię, ale też zespołem staromiejskim wpisanym na listę światowego dziedzictwa UNESCO, decyzja o wyborze bazy, z której będziemy penetrować okolicę stała się oczywista. Jak też klarowny stał się program łączący w ciągu trzech dni elementy kultury i natury. Z grubsza ujmując - jeden dzień w mieście i dwa na bałtyckich wyspach. Zacznijmy więc od opisu doświadczeń turystycznych Stralsundu.


DEU Stralsund COA.svg
Flaga
Przyjechaliśmy do tego miasta z zakupionymi w internacie biletami do miejscowego oceanarium. To nowoczesny budynek stanowiący wraz z prawie trzykilometrowym mostem na Rugię symbole nowoczesnego Stralsundu. Równocześnie jest to atrakcja turystyczna wyróżniająca miasto spośród wielu innych bogatych w średniowieczne zabytki miast niemieckich. Budynek wzniesiono na nabrzeżu w otoczeniu XIX-wiecznych obiektów magazynowych. Z przeszklonego holu widać przycumowany obok niegdysiejszy żaglowiec szkoleniowy Kriegsmarine Gorch Fock, który jako łup wojenny trafił do służby w ZSRR i Ukrainy, a  obecnie czeka na remont, służąc jako eksponat muzealny.
Oceanarium
Gorch Fock
Magazyny na nabrzeżu.

Oceanarium w kilku salach ciekawie przedstawia formy życia związane z morzem. Przez wszystkie trzy kondygnacje budynku ciągnie się wielka sala poświęcona wielorybom oraz zespół akwariów z leniwie przemieszczającym się rekinem, urzekającymi gracją ruchów płaszczkami oraz masą wszelakiej rybiej drobnicy. Mnie jako ornitologa najbardziej urzekły jednak pingwiny Humboldta, których karmieniu, w samo południe, mieliśmy okazję się przyglądać. Towarzystwo wyskoczywszy z wody dosyć karnie ustawiło się przed karmicielką, która dobywała z wiaderka i pakowała w rozwarte dzioby pojedyncze rybki. Z całego stadka wyróżniał się jeden osobnik, który próbował przesmyknąć się do wiaderka od tyłu, pod ludzkim ramieniem. Cechowała go wyjątkowa potrzeba bliskości z człowiekiem, bo gdy najedzeni współbratymcy wrócili do swojej sadzawki, on wdrapał się na kolana karmicielki, gdzie przymknąwszy oczy poddawał się drapaniu, sam delikatnie skubiąc dziobem jej ubranie.  



Widok na Stare Miasto z dachu Oceanarium.
Pingwiny Humboldta też mają piękną panoramę.

Pingwinarium znajduje się na dachu kompleksu, skąd roztacza się panorama na port i miasto z wybijającymi się sylwetkami trzech kościołów: Najświętszej Marii Panny, św. Jakuba i św. Mikołaja. Wieża tej pierwszej świątyni przez przez 22 lata pierwszej połowy XVII wieku liczyła sobie 151 metrów, przez co obiekt był najwyższym budynkiem na świecie. Skończyło się jak z wieżą Babel. Pan Bóg zesłał burzę z piorunami i wieża zgorzała. Dziś liczy sobie 104 metry wysokości i wciąż jest najwyższa, tyle że w skali miasta. Całe Stare Miasto położone jest na sztucznej wyspie. W latach 60-tych XIX wieku zniesiono nowożytne fortyfikacje, a obiegające je fosy poszerzono do rozmiarów pokaźnych stawów. Po ich zewnętrznej stronie zaczęto stawiać prestiżowe rezydencje z widokiem na średniowieczne centrum. Ziemia wybrana pod budowę tych stawów posłużyła do usypania nowego nabrzeża oddzielonego od miasta ciągiem kanałów. Stare miasto ma dwa rynki, gotycki ratusz gdzie użytkowe są dwie kondygnacje, ale parawanowa ściana ma jeszcze trzy rzędy okien powyżej, dwie zachowane bramy oraz mnóstwo kamienic, z których najstarsze pamietają jeszcze wiek XIV.
Ratusz.
Widok na kościół NMP od strony Frankenteich.
Widok na kościół św. Mikołaja z
Główne wejście do kościoła św. Mikołaja.

Widok na
Kościół Świętego Ducha z przelatującą jaskółką.
Architektonicznym smaczkiem Stralsundu jest obecność budynków w stylu skromnego szwedzkiego baroku z okresu kiedy miasto należało do tego  państwa. W krytym pasażu za ratuszem umieszczone jest popiersie Gustawa Adolfa, a na wielu budynkach znaleźć można XVIII wieczny herb Szwecji. No i jeszcze ciekawostka związana z pochodzeniem nazwy miasta:  Sund to po prostu cieśnina (najbardziej znana to ta między Danią a Szwecją). Cieśnina oddzielająca Stralsund od Rugi to Strelasund. Miasto zostało założone na miejscu słowiańskiej osady Strelow, a w jego herbie ukazana jest strzała. Stąd na starszych polskich mapach używa się czasem nazwy Strzałów.

Zbudowany w czasach szwedzkich pasaż przy ratuszu.



Co do miejscowych atrakcji kulinarnych to numerem jeden trzeba nazwać Fischbrötchen. Zgodnie z nazwą w bułce z liśćmi zielonej sałaty i cebulką można spożywać różne ryby, ale Stralsund jest od 1871 roku kolebką wytwarzania śledzia "Bismarcka" więc nie uchodzi zamawiać tu tego specjału z łososiem czy makrelą. Przy czym tutejszy Bismarck jest bardzo łagodny w smaku i jakościowo dystansuje swego imiennika ze słoika w polskim sklepie. Najlepiej smakuje kupiony na jednym z przystosowanych do celów barowych kutrów i spożyty z widokiem na morze czy portowe kanały. Z restauracji nie polecamy tych na nabrzeżu, zarówno ze względu na cenę jak i nijakość oferowanych dań, ale już te w głębi Starego Miasta na pewno warto odwiedzić. Miejscowy browar zapewnia szeroką gamę przedniego napitku z pianką, a koneserom rekomenduję spróbowanie soków i przetworów z rokitnika (Sanddorn) - owoców krzewu naturalnie występującego na nadbałtyckich wydmach i klifach. Prócz satysfakcji ze spożywania produktu prawdziwie lokalnego otrzymuje się autentyczny zastrzyk witaminowy - zawartością witaminy C rokitnik 2,5 krotnie przewyższa czarną porzeczkę.
Fischbrötchen (za Frank C. Müller, Baden-Baden - http://de.wikipedia.org/w/index.php?title=Datei:Fischbroetchen.JPG, CC BY-SA 2.0 de, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=12626577)


Podobny obraz
Rokitnik i jego wykorzystanie (za https://www.sanddorn-garten-petzow.de/restaurant-am-see-werder-potsdam/sanddorn-erfrischung/)

Stralsund, mimo krótkiej wizyty, zdobył naszą sympatię. Nie tylko ze względu na na zbieżność historii, architektury i położenia z bliskim naszemu sercu Gdańskiem. Ofertę turystyczną ma bogatą, a zachowanie ludności miejscowej nie wskazuje na zmęczenie ruchem turystycznym. Widoczna jest dbałość władz i mieszkańców o porządek i jakość małej architektury. Miasto jest na tyle duże, że można się po nim powłóczyć bez celu, na każdej uliczce znajdując coś wartego uwagi. My w ten sposób trafiliśmy do prowadzonego przez Ślązaka z Raciborza składu z antykami na

Nowy Rynek



Widok z basenu jachtowego na nabrzeże i Stare Miasto.
Widok na

Podcienia ratusza
















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz